Raport inspektora generalnego resortu transportu stwierdził, że urząd lotnictwa FAA nie wiedział wszystkiego o systemie bezpieczeństwa samolotów Boeinga, który miał związek z obiema katastrofami MAX-ów, i uznał, że jest jeszcze wiele do zrobienia w usuwaniu pozostałych kwestii, wytknął ponadto słabości systemu zarządzania i nadzoru. Autor raportu zauważył np. przypadki, gdy jeden inżynier Boeinga pracował nad danym rozwiązaniem technicznym, a następnie zatwierdzał je jako pracownik koncernu uprawniony przez FAA do certyfikowania podzespołów. Urząd lotnictwa musi więc zrobić coś więcej dla zapewnienia, że osoby dokonujące certyfikacji są odpowiednio niezależne — pisze Reuter.
To drugi taki raport inspektora generalnego. Pierwszy z czerwca ujawnił, że Boeing nie dostarczył wszystkich dokumentów urzędowi lotnictwa.
FAA zgodził się wdrożyć 14 obecnych zaleceń i poinformował, że „osiągnął już znaczny postęp w realizacji reform dotyczących części tych rekomendacji”. Boeing oświadczył, że „dokonał istotnych zmian wzmacniających procedury w zakresie bezpieczeństwa, poczynił również postępy” wobec zaleceń wymienionych w raporcie.
W grudniu Kongres przyjął nową ustawę reformującą procedurę certyfikowania samolotów przez FAA, zwłaszcza istniejącą od dawna praktykę delegowania pewnych zadań z zakresu certyfikacji producentom. Ustawa zwiększa uprawnienia nadzorcze FAA nad producentami samolotów, wymaga ujawniania istotnych informacji dotyczących bezpieczeństwa i nowej ochrony demaskatorów. Przewiduje także niezależną kontrolę postępowania Boeinga w kwestiach bezpieczeństwa.
W styczniu Boeing zgodził się zapłacić 2,5 mld dolarów w ramach ugody z resortem transportu dotyczącej MAX-ów będącej częścią porozumienia o odroczonym przedstawieniu aktu oskarżenia, co w amerykańskim systemie prawnym oznacza przyznanie się firmy do winy.