[b]Czy Polacy mają poczucie humoru?[/b]
Tak, ale ono nie jest nieskończone. Nie wyobrażam sobie, by powstał u nas serial na wzór popularnej na Wyspach „Little Britain”, w której obśmiać można absolutnie wszystko. U nas śmiech nie może łamać tabu, bo byłby świętokradztwem. W oryginalnej wersji „Niani” główna bohaterka jest Żydówką i gros dowcipów dotyczy jej pochodzenia. W polskiej edycji zmieniono ją na dziewczynę z warszawskiej Pragi, bo co krok pojawiałyby się oskarżenia o antysemityzm. Ja nie potrafiłbym żartować z czyjejś choroby czy ułomności, ale granice każdy ustala indywidualnie.
Kiedy grałem w teatralnej wersji „Testosteronu”, widziałem, że śmieją się z niego głównie kobiety, więc przyjmowałem rolę w filmowej wersji bez obaw, że je urazimy. Nie jestem obrońcą stereotypu męskości, ale bawią mnie też zmieniające się oczekiwania. Teraz ideał ma być uroczy, romantyczny, wyrozumiały, gotujący, sprzątający i... powinien raz w miesiącu komuś przywalić.
Ja w szkole miałem z powodu choroby zwolnienie z wuefu, więc ominęła mnie rywalizacja w sferze bicepsów i owłosienia na klatce. Byłem nieobecny, a więc gorszy, ale wyszedłem z tych kompleksów dzięki teatrowi. Oczywiście nieśmiałość pozostała, ale na scenie chowam się za płaszczem roli – nie mówię w swoim imieniu.
[b]A dlaczego w swoim imieniu nie zabiera pan głosu w sprawach publicznych?[/b]
Nie mam w sobie społecznika i nie wierzę w siłę takich wypowiedzi. Poza tym moje pokolenie dorastało w niebywałej konfuzji. Mój równolatek w USA wybór ma prosty: zawsze republikanie albo demokraci. A ja oglądałem wiele zmian rządów i nie mam dziś pewności, co w Polsce idzie ku dobremu. Aktorzy mojej generacji nie mogą pełnić takiej roli jak Gustaw Holoubek czy Jerzy Stuhr, bo czasy się zmieniły. Nie ma dziś kina moralnego niepokoju i niewiele jest obrazów istotnych, jak „Komornik”. Chciałbym zagrać we współczesnym filmie, który mówi o nas coś ważnego. Mogę sobie ustawić poprzeczkę pod samym niebem, ale jeśli nikt mi nie zaoferuje takiej roli...
[b]Dlaczego pan rozkłada ręce i mówi: nic nie mogę. Nawet w komercyjnym Hollywood są różne warianty – Kate Winslet, odbierając Oscara, świętowała prywatny sukces, a Sean Penn wygłosił mowę polityczną. W Polsce to niemożliwe?[/b]
Możliwe, tyle że dla mnie sfera publiczna to jakiś nieustabilizowany, nieczytelny świat. Jestem wnukiem człowieka, który opowiadał, jak walczył o ustalenie granic, a ja oglądam ich zanikanie. Obywatelstwo trzeba dziś rozumieć inaczej. Żeby zaangażować się w sprawy publiczne, musiałbym być do czegoś w pełni przekonany, ale obserwowanie naszego świata mnie zniechęca. To choroba współczesności: brak jasnego przekazu. Politycy nie potrafią rozmawiać, odbijają tylko piłeczkę: nic z tego nie wynika, nie ma puenty. Była wielka afera o CBA, ale kto wie, czym się skończyła? Były nieprawidłowości, miał być raport i niby nawet był, ale co dalej? Wycofałem się ze śledzenia tych wydarzeń, szkoda mi czasu.
[b]Ale polscy twórcy, wycofując się z dyskursu medialnego, ustępują miejsca właśnie politykom i celebrytom.[/b]
Nie czuję się odpowiedzialny za zbiorowość, nie chcę brać na siebie takiej roli i mówić za miliony. Mój ojciec walczył dla „Solidarności”, widziałem jego wysiłek, a później rozczarowanie. Jestem z pokolenia, któremu życie publiczne kojarzy się z brakiem zaufania. Moim pierwszym wspomnieniem sprawy politycznej jest afera Art B, jakiś przewał i wielka ucieczka z kasą. Rząd Mazowieckiego, uniesienie podczas obrad Okrągłego Stołu, a potem okazuje się, że była jakaś cicha umowa. To w co ja mam wierzyć? Dziś, żeby zajmować się polityką, trzeba mieć w sobie wielkie pokłady masochizmu.
[b]A więc pozostaje nam dbać jedynie o życie prywatne?[/b]
Mamy wpływ na samych siebie i przez to możemy zmienić najbliższą rzeczywistość. Ale zauważyłem, że odkąd mam rodzinę, bardziej obchodzi mnie, co dzieje się wokół. Chodzi o drogę przed domem, zabezpieczenie przyszłości... Z wiekiem rozwijamy się, krystalizują się nasze racje. Wierzę, że ktoś z nas te mądre siwe głowy zastąpi. Ale teraz jesteśmy zbyt pochłonięci układaniem sobie życia. Sferą publiczną zajmiemy się, jak już spłacimy kredyty i wychowamy dzieci.
[ramka][b]Tomasz Kot[/b]
Nie czekał na egzamin w szkole aktorskiej, do pracy w teatrze zgłosił się sam, gdy miał 17 lat. Dyrektor sceny w Legnicy pozwolił mu uczyć się zawodu. Kot poświęcał aktorstwu dużo więcej czasu niż szkole, maturę musiał więc poprawiać. Ale do krakowskiej PWST dostał się bez problemu. Jeszcze na studiach otrzymywał role w Teatrze Telewizji, m.in. w reżyserowanym przez Jerzego Stuhra „Wyborze”. Po dyplomie grał w Legnicy i w Teatrze Bagatela w Krakowie, gdzie pojawił się m.in. w „Rewizorze”, „Ślubie” i „Testosteronie”.
Od 2004 r. mieszka w Warszawie i więcej czasu poświęca rolom serialowym – „Camera Cafe”, „Niania”, „Na dobre i na złe”, „Kryminalni”. Na dużym ekranie debiutował w 2005 r. głośną i wysoko ocenioną rolą w „Skazanym na bluesa”, gdzie wcielił się w Ryszarda Riedla, zmarłego lidera grupy Dżem. Później pojawił się także w komediach – „Testosteronie”, „Lejdis”, „To nie tak jak myślisz, kotku”, „Idealnym facecie dla mojej dziewczyny” oraz „Drzazgach”. [/ramka]
[i]Niania
20.00 | TVN | sobota
Skazany na bluesa
24.00 | TVP 2 | sobota[/i]