Pingwin Cody Maverick marzy o karierze surfera. Chce być tak popularny jak jego idol z dzieciństwa Wielki Z. Ale na razie marznie w Dreszczydołach na Antarktydzie i czeka na uśmiech losu. W końcu dostaje ofertę wystąpienia w zawodach na hawajskiej wyspie Pingu. Oczywiście skorzysta z okazji i zostanie gwiazdą turnieju.
Surrealistyczny żart nie polega tu tylko na przeniesieniu pingwinów z lodowatych wód bieguna południowego na słoneczną plażę. Twórcy bawią się także konwencją opowiadania, przedstawiając zdarzenia w formie kręconego przez amatora dokumentu. Pokazują absurdalne scenki, w których bohaterowie mówią o swoim życiu i miłości do surfingu, a zarazem przedstawiają zawody z udziałem Mavericka, jakby przeprowadzali transmisję ze sportowego show.
Oryginalny pomysł jest największą zaletą „Na fali”. Niestety, nie został w pełni wykorzystany. Za dużo jest prostackiego humoru o puszczaniu bąków i beknięciach. Autorzy chyba uznali, że ich fabuła stanowi komediowy samograj i nie trzeba już pracować nad poziomem żartów.
Nie wszystkie dowcipy i aluzje będą zrozumiałe dla małych widzów. Na przykład taki: „Pokazać ci coś fajnego?” – pyta urokliwa pingwinica Cody’ego Mavericka. Ten odpowiada: „Jasne, nieźle się zapowiada. Mam łyknąć miętówkę?”. Ale taki już urok współczesnych bajek, że najlepiej bawią się na nich ci, którzy płacą za bilety. Czyli rodzice.