Początki Telewizji Polskiej były skromne, ale od razu unosił się nad nimi propagandowy swąd. Pierwszy program trafił na antenę 25 października 1952 r. O godz. 19 z eksperymentalnego studia Instytutu Łączności na warszawskiej Pradze poszła w świat 30-minutowa audycja muzyczno-baletowa. Ów „świat" był bardzo mały. Program można było bowiem oglądać tylko na 24 odbiornikach, rozlokowanych w klubach i świetlicach. Taneczne pląsy ze studia przy ulicy Ratuszowej śledziło więc góra 2 tys. osób. Termin startu nie był przypadkowy – dzień później odbywały się wybory do Sejmu PRL – można więc było z tej okazji obwieścić kolejny sukces partii na froncie modernizacji kraju. Przemilczano fakt, że nie był to pierwszy polski program telewizyjny. Rozgłośnia Polskiego Radia w Katowicach przeprowadziła transmisję telewizyjną już w 1931 r., a cztery lata później rozpoczęto prace nad uruchomieniem stacji TV w Warszawie. 26 sierpnia 1939 r. ze studia w wieżowcu Prudential wyemitowano m.in. recital Mieczysława Fogga oraz ówczesny kinowy hit – „Barbara Radziwiłłówna". Stały program miał ruszyć za rok. Plany utelewizyjnienia kraju pokrzyżowała wojna.
Znaczącą datą w dziejach TVP jest rok 1953. 6 listopada w „radiu z lufcikiem" – jak podrwiwał Stefan „Wiech" Wiechecki – pojawił się pierwszy spektakl teatru telewizji. Nieliczni widzowie, szczęśliwi posiadacze importowanych z ZSRR odbiorników (pierwszy polski telewizor pojawi się dopiero za dwa lata), obejrzeli „Okno w lesie", adaptację sztuki Leonida Rachmanowa i Jewgienija Ryssa z radziecką Wielką Wojną Ojczyźnianą w tle. Tak narodził się nowy gatunek w dziejach polskiej Melpomeny. Aż do lat 60. aktorzy grali na żywo, a przedstawienia nie były rejestrowane. Kiedy pojawiła się „taśma telerekordingowa", widowisko można było nagrywać, korzystając z technik zarezerwowanych wcześniej dla kina, czyli montować, kadrować i filmować w plenerze. Na afiszu telewizyjnej sceny pojawiło się łącznie 4 tys. spektakli.
Cola jak kosmos
Na przykładzie Teatru TV widać też, że repertuar telewizji publicznej od początku był papierkiem lakmusowym zmian społecznych i politycznych. A może nawet ich forpocztą. Tak można zinterpretować start „Teatru Sensacji Kobra". Cykl, w ramach którego zaczęto prezentować adaptacje zachodnich kryminałów i science fiction, gatunki w czasach socrealizmu uznawane za klasowo niesłuszne, trafił na wizję w styczniu 1956 r., czyli jeszcze przed październikowym przełomem. Szybko zresztą stał się jednym z najpopularniejszych programów. Inscenizując zachodnie fabuły, reżyserzy musieli zadbać o odtworzenie tamtejszych realiów, które statystycznemu obywatelowi wydawały się fantasmagorią rodem z Lema. Wizja knajpy albo sklepu, w których w wolnej sprzedaży są Coca-Cola, whisky czy Marlboro, w siermiężnych latach 50. była równie fascynująca i nieosiągalna jak lot w kosmos.
Na fali październikowej odwilży w TVP (1958) pojawił się też Kabaret Starszych Panów. Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski uosabiali epokę i wartości, które chciano wymazać. We frakach, w cylindrach, sztuczkowych spodniach (z namalowanymi ręcznie prążkami, bo oryginalnego materiału nie dało się kupić), z nienagannymi manierami, posługujący się wykwintną, pełną archaizmów polszczyzną przypominali, że jeszcze niedawno świat hrabin, rządców, dam i huzarów, szlachciurów i Maciejuńciów nie był fikcją. Nostalgię za bezpowrotnie utraconą II Rzeczpospolitą nasączali teatrem absurdu. Z jednej strony zachowując arystokratyczną kindersztubę, kontestowali siermiężną rzeczywistość PRL, a jednocześnie z niej pokpiwali, pokazując, że w czasach Becketta, Ionesco, rock and rolla i popkulturowej rewolucji ta salonowość była reliktem.