Jako autor scenariusza na plakacie figuruje Rafał Kosewski oraz wspomagający go reżyser Gabriel Gietzky. Byłoby uczciwie, gdyby podzielili się honorarium z twórcą programu komputerowego realizującego komendy: „kopiuj" i „wklej". Bez niego tekst oparty na „Zapiskach więziennych" kardynała Stefana Wyszyńskiego i „Dzienniku" Witolda Gombrowicza by nie powstał.
Scenariusz jest anachroniczny i tendencyjny. Dwie różne idee reprezentować mają utwory niewspółmierne – napisane na wolności przez Witolda Gombrowicza literackie arcydzieło oraz zapiski kardynała z okresu, kiedy był internowany i prześladowany, niedługo po tym, gdy UB doprowadziło do śmierci wcześniejszego kandydata na prymasa biskupa Łukomskiego.
Wyszyński zgodził się na publikację zapisków dopiero w ostatnich dniach życia, zwracając uwagę, że nie pisał książki, tylko notatki. Podkreślał też, że po latach mógłby dodać wiele uwag i wyjaśnień, nie uczynił tego jednak, chcąc zachować autentyczność i prostotę więziennego zapisu. Autorzy warszawskiego spektaklu jednak się tym nie przejmowali. Pewnie chcieli pokazać anachronicznego księdza (Olgierd Łukaszewicz), który ciągle mówi o Maryi, i eleganckiego intelektualistę (Radosław Krzyżowski) namawiającego, żeby być sobą. Zamiast debaty na temat przyszłości mamy muzealny stereotyp.
Taniochę tej manipulacji obciąża wysoki koszt scenografii tworzonej przez gabloty z żołnierzami, husarzami i Maryją – na pokładzie wagonu. Dlaczego pociąg, a nie metro albo autostrada? Może jego rzekomy pęd ma zbalansować statyczność reżyserii. Aktorzy siedzą, chodzą i gadają. Są też efekty świetlne i dźwiękowe. Brakuje ratującego widzów deus ex machina. Jest tylko palec: Gombrowicz kiwa nim protekcjonalnie do prymasa, któremu reżyser dorobił gębę zacofańca. Od dziś taki chwyt w teatrze nazywać się będzie „palic boży".