Co by się stało, gdyby Zbigniew Cybulski, jedna z największych legend polskiego kina, nie zginął w wypadku w wieku 40 lat i w tym roku świętował 87. urodziny? Jak by sobie poradził w dzisiejszych realiach? Czy byłby ciągle niepokornym i charyzmatycznym artystą czy odsuniętym na boczny tor wykolejeńcem topiącym smutki w alkoholu i dziwakiem od wielu lat staczającym się na dno?
Jakub Roszkowski w sztuce „W popielniczce diament" próbuje opisać alternatywne życie gwiazdora. Zastanawia się nawet, czy ten nieszczęśliwy skok do ruszającego pociągu nie był udaną próbą samobójstwa.
Już pod koniec swego krótkiego życia, jak sugeruje to spektakl, Cybulski miał poczucie niespełnienia. Czuł gorycz zawiedzionych przyjaźni. Liczył, że po sukcesie „Popiołu i diamentu", do którego bardzo się przysłużył, otrzyma od Andrzeja Wajdy kolejną istotną rolę.
Pamiętał, jak Wojciech Has wielokrotnie podkreślał, że Cybulski uratował mu „Rękopis znaleziony w Saragossie", bo wybrany do głównej roli francuski aktor zupełnie się nie sprawdził. Mijały lata, pozostawały wspomnienia, a telefony dziwnie milczały.
Spektakl wyreżyserowany przez Waldemara Patlewicza mimo wątłego scenariusza zasługuje na uznanie przede wszystkim ze względu na Roberta Talarczyka, odtwórcę głównej roli. Stworzył on przejmujący portret wrażliwca bezradnego w świecie dzisiejszej reklamy, celebrytów, praw rządzących show-biznesem.