„W Kościele nie szukam Boga, choć dobrze byłoby, gdyby ta instytucja przetrwała. Mogłaby pewnego dnia okazać się ostatnim ratunkiem przed nadmierną wolnością". Ta opinia Esther Vilar to dobre motto sztuki „Papieżyca", która w 1982 roku wywołała na Zachodzie spory ferment.
Teraz w znakomitej interpretacji Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej zachęca do myślenia. Wielka dama polskiego teatru (przez ostatnie lata zapomniana przez macierzyste Ateneum) wraca z klasą. A grając postacie królewskie, potrafi się w nich doszukać przede wszystkim człowieka.
Esther Vilar, pisarka, autorka dramatów, można by powiedzieć – kobieta niepokorna (gdyby to określenie jeszcze coś znaczyło), potrafi zaskakiwać. Kiedy uznano ją za feministkę, napisała „Tresowanego mężczyznę" – esej przeciw wojującemu feminizmowi. Stała się wówczas obiektem nienawiści i agresji. Ale Vilar bierze w obronę nie tylko „pokrzywdzonych mężczyzn". Chcąc się przeciwstawić tak modnemu, zwłaszcza na Zachodzie, bezwzględnemu kultowi młodości, pisze utwór „Starość jest piękna".
„Papieżyca" to coś więcej niż spojrzenie na kondycję światowego katolicyzmu. To przede wszystkim pytanie o granice wolności.
Rzecz dzieje się w roku 2040. Wtedy to w wyniku powszechnych wyborów na Tron Piotrowy wybrana zostaje kobieta. Przyjmuje imię Joanna II, nawiązując do legendarnej papieżycy Joanny z IX wieku. Jej wybór to naturalny etap procesu liberalizacji Kościoła. Aby zbliżyć się do ludu i być bardziej przez niego akceptowany, rezygnuje z wielu dogmatów wiary. Pozbywa się własnych dóbr, rozdając je biednym. Czy stanie się przez to Kościołem prawdziwie powszechnym, takim bliżej ludzi?