"Rzeczpospolita": To już chyba drugi pani spektakl wg Eurypidesa. Wcześniej były "Bachantki". Skąd wybór Trojanek i czy wojenne tło będzie miało konkretny wymiar?
Kamila Michalak: „Bachantki” to spektakl, który powstał jako moja praca studencka w Akademii Teatralnej w Warszawie. Realizowałam w nim, podobnie jak teraz, ideę łączenia teatru operowego i dramatycznego. „Bachantki” pokazałam na Forum Młodej Reżyserii w Krakowie. „Trojanki” to tekst specyficzny, w którym - w pewnym sensie - nic się nie dzieje. To dramat stanu, w jakim znajdują się jego bohaterowie. Ten stan odnosi się do spustoszenia człowieka, któremu wojna zabrała wszystko: dom, rodzinę, ojczyznę, zdewastowała tożsamość. Wymowa tej sztuki jest radykalnie pacyfistyczna. Z taką intencją pisał „Trojanki” Eurypides, w tym duchu interpretował je również w 1965 roku Sartre. Na scenie widzimy kobiety, które przeżyły wojenny kataklizm - są całkowicie zależne od swoich oprawców, nic nie zależy od nich. Jedyne co im pozostaje, jedyne na co mają realny wpływ, to lament. Chciałabym, żeby widz mojego spektaklu mógł im towarzyszyć w opłakiwaniu życia, które przecież dały.