Na tle wielkich produkcji można to uznać za niespodziankę, ale przecież już rok temu zagraniczne jury spośród wielu tytułów odnoszących się głównie do Polski i naszych problemów - wybrało kameralnego, egzystencjalnego „Wujaszka Wanię” Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego.
Jednocześnie „Łatwe rzeczy” można uznać za feministyczny protest, bowiem ujęte w tytule zadania aktorek raczej lekceważone i traktowane w przeszłości wyłącznie jako ozdobniki - wymagały poświęcenia, a płacone były cierpieniem.
W niespełna godzinnym spektaklu opowiadają o tym seniorka olsztyńskiej sceny Irena Telesz-Burczyk i Milena Gauer. Monologi i dialogi wypowiadane są na pustej scenie, gdzie jedyną „scenografią” są złote, przesadnie efektowne suknie. W kontraście do nich zwierzenia i wspomnienia brzmią intymnie, wysnute są z rodzinnej prywatności, kulis kariery, niespełnień i marzeń.
Pani Irena, która nie traktuje siebie jako wzorcowej piękności, ale ma świadomość powabu biustu (nr 4 lub 5!) wspomina pierwszy w polskim teatrze striptiz, jaki wykonała w scenie kopulacji w grudziądzkim teatrze w latach 70-tych w „Kartotece” Różewicza. Gdy jej partner mógł nosić cieliste majty – ona została do pokazania nagości brutalnie zmuszona. Podczas prób była przerażona, a po zejściu ze sceny płakała w kącie.
Jednocześnie nie kryje, że od recenzji w „Szpilkach” pióra Krzysztofa Teodora Toeplitza ceniła sobie bardziej mówioną recenzję żołnierzy, oglądających inny spektakl: chłopcy w mundurach na widok jej biustu stwierdzili, że aktorka może zginąć rozstrzelana guzikami z męskich rozporków.