Film Holland jest klasyką kina moralnego niepokoju.
Pokazywał prowincjonalny teatr, do którego przyjeżdża znany stołeczny reżyser, by wystawić „Wyzwolenie” Wyspiańskiego. Szanse na spełnienie artystycznych marzeń kończą się porażką, której powodem jest konformizm większości postaci.
– Nie zdecydowałabym się na powrót do teatru, gdyby nie współpraca reżyserska Anny Smolar oraz dramaturgiczna Igi Gańczarczyk i Magdaleny Stojewskiej, które pomogły w stworzeniu współczesnej adaptacji – powiedziała Agnieszka Holland. – Udało mi się włączyć do tekstu fragmenty scenariusza, które nie zmieściły się w filmie, dotyczące wystawienia „Iwanowa” Czechowa. Musieliśmy zadać sobie pytanie, czym dzisiaj objawia się konformizm, co zastąpiło polityczną cenzurę. Odpowiedź poznamy podczas premiery.
Reżyserka, mówiąc o powrocie do teatru, powiedziała, że przeżyła deja vu:– Zauważyłam, że teatralne sytuacje i obyczaje są takie same jak trzy dekady temu. Aktorzy śmiali się z tych podobieństw. Jeśli coś mnie zaskoczyło, to wysoki poziom zespołu, o którym na pewno nie można powiedzieć, że jest prowincjonalny. W latach 70. takich nie było. Wtedy, by ożywić teatr, za reżyserię brali się twórcy filmowi. Teraz dzieje się na naszych scenach wiele wspaniałych rzeczy.
– Chcemy pokazać jak najwięcej teatru, do czego daje szansę ogromna przestrzeń opolskiego gmachu – powiedziała Anna Smolar, reżyserka. – Widownia będzie się kręcić na obrotówce, by zajrzeć do wszystkich zakamarków sceny, kulis i garderób. Zobaczyć to, co w grze aktorów jest intymną tajemnicą. Zależy nam też na tym, żeby to, co jest prozą życia teatralnego, w mgnieniu oka stawało się teatralną magią.