Michał Zadara lubi się bawić w teatr i bawić teatrem. Jego zabawa przynosi często tak interesujące owoce, jak w przypadku „Aktora" Norwida granego przed kilku laty w Narodowym. Ze „Zbójcami" jest niestety dużo gorzej.
Jeden z młodzieńczych utworów Fryderyka Schillera to opowieść bez happy endu o synu marnotrawnym i rozpadzie rodziny. Może być odczytywany jako bunt przeciw niesprawiedliwości świata, ale również przestroga przed młodzieńczą naiwnością i nadużywaniem wolności.
Michał Zadara przeniósł akcję we współczesne realia. Ojciec grany przez Mariusza Bonaszewskiego jest dyrektorem korporacji, o którego spuściznę walczy syn Franciszek. Aby ją uzyskać, musi pokonać ojca i brata Karola (Paweł Paprocki). Ten ostatni w wyniku knowań Franciszka postanawia usunąć się z życia publicznego i przystaje do bandy tytułowych zbójców. W spektaklu są oni dość barwnym półświadkiem. A Czeski Las, w którym mają siedzibę, to współczesne, niedokończone osiedle mieszkaniowe.
Ponieważ aktorzy nie korzystają z nowego przekładu Jacka Burasa, lecz nieco archaicznego tłumaczenia Michała Budzyńskiego, wypowiadają swe kwestie z dystansem i nutą ironii. Można nawet powiedzieć, że wszyscy nieźle się bawią, często nawet razem z widzami. Ta zabawa bywa jednak chwilami nużąca, bo trwa prawie cztery godziny. Podziwiając inwencję twórczą reżysera, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że sama opowieść staje się dość banalna.