Lalki jednak to nie tylko kukiełki, jakie pamiętamy z dzieciństwa. Białostocki Malabar Hotel stara się uświadomić, że mogą one stanowić autonomiczną część przedstawienia i przybrać postać Wolanda czy Robespierre'a.
Jest taka scena w teatralnej wersji „Aktorów prowincjonalnych" Agnieszki Holland, wyreżyserowanej przez nią samą w Opolu: aktorskie małżeństwo – on, poważny aktor dramatyczny, lecz niedoceniany; ona, aktorka lalkowa, właśnie dostała propozycję z dużego teatru. Problem? On nie chce jechać z nią, chociaż dla niej to życiowa szansa. Uważa, że ona nie zajmuje się prawdziwą sztuką. Scena ta przybliża pokutujące wciąż spojrzenie na teatr lalkowy: nawet jeśli zobaczymy tam najlepsze przedstawienie miesiąca, ostatecznie i tak lepiej iść na „coś poważnego", bez lalek – za to z aktorami. Można odnieść wrażenie, że artyści teatru lalek nieustannie tłumaczą się ze swojej sztuki. Powtarzają, że przecież ich teatr nie oznacza z automatu sztuki „niższej" lub czegoś wyłącznie dla dzieci. Może najwyższa pora przestać myśleć w ten sposób?