Chwała Gołdzie Tencer, że miała odwagę wystawić ważną sztukę Savyon Liebrecht, jednej z najgłośniejszych współczesnych pisarek izraelskich. Ten tekst wpisuje się w dyskusję wywołaną przez „Idę".
Czekając na nominacje do Oscara, trzymam kciuki za film Pawła Pawlikowskiego. Nie ukrywam jednak, że doceniając wspaniałą filmową robotę oraz kreacje aktorskie, miałem poczucie, że film nie dotyka tabu, jakie pozostało w polsko-żydowskiej historii.
W postaci stalinowskiej prokurator granej przez Agatę Kuleszę odbija się dramatyczny los ofiary antysemityzmu, która stała się katem AK-owców. W świecie, w którym nic nie jest czarne ani białe, odkrywa przed kuzynką historię jej rodziców. Ukrywali ich chłopi. Ale gdy zagarnęli gospodarstwo, nie wahali się ich zamordować.
Publikacje Jana Tomasza Grossa, choć wywołały dyskusje na temat skali antysemityzmu, a u niektórych odruch wyparcia, przypomniały, że mordowanie żydowskich sąsiadów nie należało do wyjątków. Proces nienawiści naświetliła sztuka „Nasza klasa" Słobodzianka. Mój zawód związany z „Idą" polegał na tym, że o wiele bardziej wstrząsające wrażenie wywarł na mnie dokument Henryka Grynberga. Zarejestrował on na taśmie moment, gdy oskarża Polaka o zamordowanie ojca. Nie może być mocniejszej sceny. A „Ida" nie poszła dalej.
Dyskusja na temat polskiej winy, pomimo oporów, się rozwija. Żydowskie losy są skomplikowane, co pokazała na przykład książka o Wierze Gran. Savyon Liebrecht miała odwagę pójść dalej. Sztukę rozpoczyna bezpretensjonalnie – trochę jak w komedii „Sami swoi" o skłóconej rodzinie, w której wszyscy kochają się i kłócą. Gdy córka wraca z zagranicy, by przedstawić kandydata na męża, rozpoczyna się rodzinna tragikomedia rozliczeń z przyjacielem ojca i z zaskakującym romansem w tle. (W roli seniorów Stanisław Brudny i Włodzimierz Press).