Rozmowa z Danutą Stenką

Danuta Stenka, przed premierą monodramu „Koncert życzeń" w TR Warszawa, opowiada Jackowi Cieślakowi o samotności współczesnych ludzi i gwiazd.

Aktualizacja: 14.01.2015 16:49 Publikacja: 14.01.2015 16:20

Rozmowa z Danutą Stenką

Foto: K. Schubert/TR Warszawa

Jest pani na scenie sama, otoczona widzami – jak pod mikroskopem, podglądana. Musiała sobie pani stworzyć własne cztery teatralne ściany, żeby poczuć się komfortowo?

Danuta Stenka: To sytuacja wyjątkowa, również dlatego, że po raz pierwszy gram monodram. Wracając do ścian... Byłam pełna niepokoju do czasu prób, kiedy pojawili się pierwsi widzowie. Bałam się, że zdenerwowana ich bliskością nie będę w stanie ukryć drżenia dłoni.

Do roli samotnej kobiety na skraju załamania nerwowego to akurat by pasowało.

W pewnych momentach... Założenie jest natomiast takie, żeby widzowie mogli krążyć wokół sceny i przyglądać się tej kobiecie w jej mieszkaniu z różnych perspektyw, przybliżać się, oddalać. Na premierze krakowskiej pojawiło się zbyt wielu widzów, otoczyli scenę, okleili ją kilkoma rzędami i tak trwali do końca spektaklu. Wtedy powstał pomysł, żeby otoczyć scenę czerwonym sznurem niczym eksponat w muzeum, ekspozycję i w ten sposób wydłużyć każdy bok kwadratu sceny, tym samym jednak widza od niej oddalając. Ale wówczas dojrzałam już do poczucia, że ta bliskość widzów, która napawała mnie lękiem, jest niezbędna, bo to właśnie oni tworzą ściany mojego domu. Nieme ściany. Obecność ludzi – tak bliska, tak odczuwalna, podkreśla brak żywych relacji mojej postaci ze światem zewnętrznym. I wcale nie jest to przypadek wyjątkowy. To powszechny przykład samotności, do której ludzie przywykają, nie zdając sobie sprawy, do jakiego stopnia samotność ich pochłania. A furtka, która otwiera się w finale, jest zaskoczeniem. Dla niej samej.

Nie mówmy, jaki to finał, ale powiedzmy, że takim ludziom jak grana przez panią postać wydaje się, że stworzyli sobie zestaw bezpiecznych rytuałów samotności, na które składają się posiłki, relaks, multimedia, higiena. Dzisiejsza cywilizacja tworzy warunki pozwalające singlom funkcjonować w miarę komfortowo.

Spotykamy na co dzień takich ludzi jak moja postać – zasłoniętych perfekcyjnym zachowaniem, pedantycznie zorganizowanych. Oczywiście nie jesteśmy w stanie zajrzeć w ich myśli i dusze. Ale czasami się czuje, że oto stoi przed nami opakowany w kolorowe papierki cukierek, a w środku rozgoryczony, drżący ptak. W naszym życiu coraz ważniejszą rolę grają elektroniczne gadżety. Pozwalają na szybki i nieustanny kontakt z drugim człowiekiem, o jakim kiedyś mogliśmy tylko marzyć. A mimo to, o ironio, czujemy się coraz bardziej samotni.

Z milczeniem pani bohaterki kontrastuje płynąca z radia audycja – tytułowy koncert życzeń prowadzony przez Wojciecha Manna, którego tematem są przypadkowe, ale cudowne miłosne spotkania.

Autor sztuki podaje prowadzącego i tytuł autentycznej audycji z bawarskiego radia i prosi, by znaleźć dla niej lokalny odpowiednik. Któregoś dnia przyszłam na próbę i powiedziałam, że jedyny głos, jaki słyszę w moim wyobrażeniu tego programu, należy do pana Wojciecha Manna – z jego poczuciem humoru, ciepłem, pogodą ducha, dystansem. Nie byliśmy pewni, czy pan Wojciech zechce nas wspomóc. Szczęśliwie los się do nas uśmiechnął.

Pani bohaterka nie przeżyła kiedyś wielkiej miłości?

Myślę, że przeżyła. Autor sugeruje „niedobrowolne dziewictwo" po jednym, jedynym, przykrym incydencie miłosnym. Myślę, że zdarzyło się ich więcej, ona raz uwierzyła w miłość, a kiedy marzenie się nie spełniło – nigdy potem już nie zaryzykowała. Pierwsze uczucie było nie do zastąpienia.

To chyba tłumaczy bycie singlem, uznawane przez niektórych za egoizm, wygodnictwo, gdy w grę może wchodzić strach przez zawodem i ośmieszeniem się.

Chyba w życiu każdego z nas występuje naturalne pragnienie przebywania wyłącznie z samym sobą. Z czasem od bycia samotnym dzieli je tylko cienka granica. Łatwo ją przekroczyć. Fantastyczna, wydawałoby się, przestrzeń wolności, którą sobie wypracowaliśmy, może się stać pułapką samotności.

W poprzednim spektaklu z pani udziałem w TR Warszawa „Druga kobieta" oglądamy inną odsłonę kryzysu wieku średniego – na przykładzie teatralnej gwiazdy. Częste są takie kryzysy?

Mnie to dopada. „Druga kobieta" jest również o mnie, choć Grzegorz Jarzyna, próbując wydobyć ze mnie nawyki gwiazdy, powtarzał często: „Danusiu! To nie o tobie, to nie jesteś ty!". Choć tam też jestem ja!

A ja myślałem, że zrobił spektakl również o sobie.

Jest nas w tej postaci niezła gromadka! Ale „Druga kobieta" jest również opowieścią o samotności w zgiełku show-biznesu, w świetle fleszy i reflektorów.

Pani też chce przed takimi sytuacjami uciekać?

Ja bym głównie ratowała się ucieczką. I właśnie dlatego zmuszam się do tego, żeby częściej się witać ze światem. Już się nauczyłam wchodzić z nim w relacje. Podkreślę: z rzeczywistością, a nie z fikcją. Nie znoszę wydarzeń typu premiera czy festiwalowa prezentacja, co może kogoś zdziwić, bo mówi się, że premiera i festiwal to święto. A ja nie znoszę towarzyszących im napięć i pawich ogonów. Kiedyś się z tym męczyłam. Teraz się nauczyłam, żeby się w to nie zagłębiać, bo wtedy nie chodzi o spektakl czy o rolę, tylko o medialno-towarzyskie wydarzenie i o to, kto jak wypadnie. Dlatego lubię szeregowe spektakle, kiedy nie muszę myśleć o sobie, tylko o postaci.

Pragnąc spokoju i szczęścia, nie zapominamy, że kryzysy nas wzmacniają i motywują?

O ile potrafimy wyciągnąć z nich właściwe wnioski. Prawdą jest, że zanika w nas zdolność znoszenia cierpienia, bólu, stresu. Szukamy i oczekujemy panaceum z zewnątrz, celem staje się zachowanie błogostanu umysłu i ciała, a nie przemiana wewnętrzna.

W „Drugiej kobiecie" dochodzi do konfrontacji doświadczonej gwiazdy i początkującej aktorki. Okazuje się, że doświadczenie jest ważniejsze niż kult młodości.

Myślę, że doświadczenia mojego pokolenia są ogromną wartością, ale siła młodości jest nią również. Ocena zależy od wieku, od perspektywy oceniającego. Smutne jest to, że przedkłada się jedną wartość nad drugą. Rozsądniejsze byłoby zachowanie równowagi. Każdy przechodzi tę samą życiową drogę, zaczynając od młodości i energii. A jeżeli tego chce – dochodzi do dojrzałości i życiowej mądrości. W przypadku aktorek smutne jest to, że tak jak mężczyźni, dojrzewamy, nabieramy doświadczeń, świadomości, wszelakiego bogactwa wewnętrznego, a jest coraz mniej propozycji dla nas, ponieważ opakowanie się filcuje.

Ale pani ma propozycje i opakowanie jest piękne.

Opakowanie się filcuje, ale odpukać, teatr jest dla mnie niezwykle łaskawy. Mam nadzieję, że to nie jest mój łabędzi śpiew.

Nie żałuje pani, że zszedł z afisza Narodowego „Lód" z pani kreacją?

Bardzo żałuję. Rozumiem, że dla teatru była to trudna pozycja, nie do każdego widza trafiała, niełatwo było zapełnić widownię dużej sceny, ale również spotykałam widzów, którzy przychodzili na ten spektakl po kilka razy i nie zamierzali na tym poprzestać, byli też tacy, którzy nie zdążyli jeszcze dotrzeć. Myślę, że Teatr Narodowy mógł sobie pozwolić na luksus utrzymania w repertuarze propozycji tak wyjątkowej.

Jest pani na scenie sama, otoczona widzami – jak pod mikroskopem, podglądana. Musiała sobie pani stworzyć własne cztery teatralne ściany, żeby poczuć się komfortowo?

Danuta Stenka: To sytuacja wyjątkowa, również dlatego, że po raz pierwszy gram monodram. Wracając do ścian... Byłam pełna niepokoju do czasu prób, kiedy pojawili się pierwsi widzowie. Bałam się, że zdenerwowana ich bliskością nie będę w stanie ukryć drżenia dłoni.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Siedmioro chętnych na fotel dyrektorski po Monice Strzępce
Teatr
Premiera spektaklu "Wypiór", czyli Mickiewicz-wampir grasuje po Warszawie
Teatr
„Równi i równiejsi” wracają. „Folwark zwierzęcy” Orwella reżyseruje Jan Klata
Teatr
„Elisabeth Costello” w Nowym Teatrze. Andrzej Chyra gra diabła i małpę
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Teatr
Zagrożone sceny. Czy wyniki wyborów samorządowych uderzą w teatry