Reklama

Epidemie tańca

Bieda, kryzys, stres i zachowania innych są jak wirusy, które jeszcze w XIX w. doprowadzały ludzi do tanecznego obłędu. Zbiorowe histerie grożą nam i dziś.

Publikacja: 30.12.2012 18:00

Taniec to czasem jedyny sposób rozładowania lęków. Tragiczne w skutkach manie taneczne często zbiega

Taniec to czasem jedyny sposób rozładowania lęków. Tragiczne w skutkach manie taneczne często zbiegały się w historii z czasem głodu i zimna, suszą, albo epidemią zakaźnych chorób.

Foto: Getty Images/FPM, Bruno De Hogues De Hogues De Hogues

Badałam zaczarowaną dziewczynę. Ktoś rzucił na nią urok i nie mogła przestać tańczyć. Odruchy neurologiczne były w normie, nie znalazłam żadnego medycznego uzasadnienia, dlaczego pacjentka nie może przestać tańczyć – opowiadała w jednym z wywiadów Katarzyna Egiryn, studentka medycyny pracująca w Ugandzie. – Po prostu tańczyła, nie mogła się zatrzymać. Gdybym tego nie zobaczyła na własne oczy, pewnie też trudno byłoby mi w to uwierzyć. Potem dowiedziałam się, że to już ósma ofiara czarów w tym roku. U jednej z jej szkolnych koleżanek znaleziono w teczce paznokcie, martwe szczury, pukle włosów. Prawdopodobnie to ona rzuciła urok. To nie średniowieczna relacja, ale przypadek sprzed dwóch lat.

W średniowieczu zdarzały się za to taneczne epidemie. Pojawiały się wielokrotnie (zapisy mówią o co najmniej siedmiu). Popularne były wówczas tzw. sekty taneczników jeżdżących z miasta do miasta, zarażające swą taneczną ekstazą niczym wirusem kolejne osoby. Taki zbiorowy taniec doprowadził w 1237 r. w Utrechcie do tragedii. Pod setkami tańczących ugiął się most, 200 osób utonęło.

W lipcu 1518 r. we Francji, na jednej z bocznych ulic Strasburga, zaczyna tańczyć niejaka Frau Trofea. Kilka dni później tańczy z nią już 40 osób. Po tygodniu pani Trofea umiera z wyczerpania. Miesiąc później tańczy już ponad 400 osób. Z każdym dniem śmierć ponoszą kolejne ofiary transu. Umierają z wyczerpania, na zawał serca, z odwodnienia, udaru czy z głodu. Tratują się nawzajem.

W późnym średniowieczu w Europie pojawiły się też tańce świętego Wita. Kilkudniowe taneczne korowody były wtedy niemal normą. Na placach, rynkach, ulicach ludzie tańczyli do granic obłędu i wyczerpania. Podobno po wyniszczającym tańcu ludzie wracali do domów oczyszczeni ze strachu i gniewu.

Taniec śmierci – danse macabre, alegoryczny korowód ludzi wszystkich stanów z kościotrupem na czele, który triumfy święcił głównie w XIV i XV w. – przybiera zupełnie nowe oblicze. Tym razem realistyczne.

Reklama
Reklama

Taniec świętego Wita

Tragiczne pląsy pojawiły się jednak jeszcze przed czasami średniowiecza. Podczas tańców ku czci Kybele, frygijskiej bogini płodności, urodzaju i wiosny, zdarzały się nie tylko śmierci z wycieńczenia, ale także samookaleczenia, a nawet kastracje. Wiele fanatycznych tańców miało miejsce jeszcze w starożytnej Grecji, podczas świąt boga dzikiej natury i wina Dionizosa – bachanaliów. W tańcu wiły się młode bachantki, a do nich dołączali upojeni winem mieszkańcy. Po kilku dniach i nocach wiele osób mdlało. Rzymscy kapłani bogini wojny Bellony podczas tańca wpadali zaś w tzw. święty szał, podczas którego zadawali sobie ciosy mieczami.

Fanatyczny taniec niemal od zawsze łączony był z religijnym kultem. Zapomnienie się w nim miało zbliżyć do bóstw i przynieść zapomnienie o troskach. Manie taneczne zazwyczaj pokrywały się ze szlakami pielgrzymek, najczęściej spotykano je więc na terenie Niemiec, Francji, Włoch i Niderlandów. Gromadziły czasem i wielotysięczne tłumy.

Tragedii w Strasburgu też przez lata przypisywano rys religijny. Tańczący mieli należeć do pogańskiej sekty i odprawiać jakiś tajemniczy rytuał. Tak w każdym razie sprawę przedstawiał Robert Bartholomew, socjolog z Uniwersytetu Jamesa Cooka.

Eugene Backman mówił z kolei o zatruciu sporyszem. Na kłosach zbóż potrzebnych do wyrobu chleba miał się rozwinąć grzyb buławinki czerwonej. Zatrucie zawartymi w nim alkaloidami powodowało halucynacje i drgawki. Tę chorobę nazwano tańcem świętego Wita. Pojawiała się ona również podczas uroczystości ku czci świętego, kiedy w kościołach odprawiano egzorcyzmy.

Obłęd udzielony

Najtrafniej, negując inne teorie, zagadkę strasburskiego transu rozwiązuje amerykański historyk John Waller w książce „Czas na taniec, czas na śmierć: niesamowita historia plagi tańca z 1518 roku". Przeanalizował on setki dokumentów: zapiski lekarzy, kazań, ówczesne kroniki, notatki rady miejskiej, i ocenił, że taneczna mania została spowodowana stresem. To właśnie stres wywołał manię taneczną – choreomanię.

Jak Waller na to wpadł? Na podstawie dostępnych źródeł wydedukował, że tańczący wyglądali na „zdesperowanych i przerażonych", a nie chcących tańczyć z własnej woli. Nie mieli też halucynacji. Również same ruchy podczas tańca nie wyglądały na przypadkowe i chaotyczne, lecz rytmiczne. Dodatkowo do psychozy doprowadzić miał kryzys: w tym regionie Francji w tamtym czasie ludzie cierpieli na niedostatek i głód. Brak wiedzy medycznej i niski poziom higieny pomagały zaistnieć wielu chorobom. Pleniły się ospa, trąd i syfilis. Zestresowani i targani średniowiecznymi przesądami ludzie zaczęli jeden po drugim wpadać w histerię. Przerażenie tylko wzmaga naśladownictwo. Sam trans bowiem w dramatycznych warunkach społecznych i ekonomicznych ma wyjątkowo zaraźliwą moc. Nauka nazywa to obłędem udzielonym.

Reklama
Reklama

Katarzyna Prochwicz i Artur Sobczyk, badacze z Uniwersytetu Jagiellońskiego, poświęcili choreomanii naukowy esej „Manie taneczne. Między kulturą a medycyną", w którym piszą: „Uczestnicy manii tanecznych kontynuowali taniec aż do wyczerpania, a nawet śmierci. Każda z epidemii przynosiła kilkanaście ofiar śmiertelnych. Poważne obrażenia odnosiły też osoby, które odmawiały udziału w tańcu, przymuszane do niego. (...) Powszechna była opinia, że rytuałom tarantycznym poddawały się osoby histeryczne, o niskim poziomie intelektualnym i kulturalnym, dla których ruch był jedynym dostępnym sposobem rozładowania lęków".

Badacze potwierdzają też tezę Wallera o kryzysie: „Występowanie szczególnie licznych przypadków tego zaburzenia przypada na okres bezpośrednio po epidemii dżumy, która w XIV w. spustoszyła średniowieczną Europę, zabijając jedną trzecią ludności kontynentu. Dobrze udokumentowany epizod manii tanecznej, który wystąpił w 1374 r. w dolinie Renu, zbiegł się z niezwykle tragiczną w skutkach powodzią, natomiast okres poprzedzający epidemię tańca w Strasburgu w 1518 r. kroniki historyczne opisują jako czas biedy i zimna, w trakcie którego tysiące głodnych rolników przybyło pod bramy miasta, a ceny chleba osiągnęły poziom najwyższy od lat".

Zestresowani ludzie średniowiecza wpadali w rytmiczny trans. Ich przerażenie miało zaraźliwą moc. Nauka nazywa to obłędem udzielonym. Uczestnicy tego frenetycznego pląsu tańczyli aż do wyczerpania, a nawet śmierci. Poważne obrażenia odnosiły też osoby, które były do tańca zmuszane.

Voodoo i LSD

Taniec, zwłaszcza w rękach szamanów, może być śmiertelnie niebezpieczny. Dzięki niemu ludzie nie tylko kontaktują się z bogami, proszą o opiekę, ale też sprowadzają choroby, a nawet śmierć. Szamani królowali głównie w rejonach Syberii, obu Ameryk, Oceanii. Podczas przywoływania duchów potrafili wprowadzić w trans wszystkich zgromadzonych.

Niebezpodstawnie złą famę ma taniec voodoo, sprowadzony przez afrykańskich niewolników w rejon Wysp Kanaryjskich, bardzo popularny na Haiti. Członkowie Kościoła voodoo oddają cześć grupie afrykańskich bóstw Loa. Składają im ofiary oraz wierzą w ich interwencję w sprawach życia i śmierci. W magicznym tańcu uczestnicy mówią słowami bogów. Często taniec jest wykorzystywany do wyrównania porachunków, klątwę śmierci można rzucić, kontaktując się z Loa Ghede, duchem śmierci i umarłych.

Frenetyczny taniec to nie tylko szamański wymysł. Podobny transowy jego charakter można zauważyć podczas zabaw w wielu klubach, gdzie nie brakuje LSD. Najbardziej gorliwi wchodzą tam w piątek wieczorem, a wychodzą w poniedziałek rano. Edyta Bonk, psycholog z sopockiego wydziału SWPS, która od 10 lat prowadzi zajęcia Terapii Tańcem, wyjaśnia: – Niektórzy dopatrują się podobieństw między imprezami, paradami techno a epidemiami. Rytm, trans, a następnie wyczerpanie – to cechy rzeczywiście wspólne. Niemniej ta współczesna forma odarta jest z kontekstu rytualnego, religijnego, wiary w siły nadprzyrodzone. Poza wyjątkami traktowana jest raczej jako rozrywka, gdzie zresztą nie obserwujemy masowych zaburzeń czy śmierci uczestników wskutek samego tańca.

Reklama
Reklama

Czyż nie dobija się koni?

Przestać tańczyć nie można i z chęci zysku. Pokazał to choćby film „Czyż nie dobija się koni?" (1969) Sydneya Pollacka. Lata 30., rekordowe bezrobocie. Kiedy zostaje ogłoszony maraton tańca z główną nagrodą 1500 dol., zgłaszają się tłumy. To jak wygrana w totolotka i szansa polepszenia marnego losu. Uczestnicy tańczą do upadłego. Film pokazuje, że taniec może być zaraźliwy, ale w skrajnej formie również niebezpieczny.

– Jak każda skrajność. Taniec jest przecież wysiłkiem fizycznym angażującym całe ciało, stąd to jedna z najdoskonalszych form ruchu; ale też umysł – dlatego jego nadmiar będzie prowadził do wyczerpania. Człowiek winien działać na zasadzie naprzemiennych trybów mobilizacji (aktywność, działanie – tu taniec) i regeneracji (odpoczynek, sen). Gdy ta równowaga zostaje zachwiana, na skutki somatyczne i psychiczne nie trzeba długo czekać – tłumaczy Edyta Bonk.

Współczesne histerie

Ostatni przypadek choreomanii zanotowano w latach 40. XIX w. na Madagaskarze. Czy epidemia tańca mogłaby się dziś powtórzyć?

Badacze z UJ piszą: „Objawy tego zaburzenia ulegały istotnym zmianom w ciągu ostatnich kilku stuleci i wykazywały zależność od aktualnego światopoglądu i rodzaju kryzysów społecznych. W średniowieczu w obrazie zbiorowych histerii dominowały zaburzenia motoryczne, do których zaliczamy także epidemie niekontrolowanego tańca. Współcześnie masowe zaburzenia psychiczne częściej przyjmują postać zaburzeń lękowych lub rozprzestrzeniającego się pod wpływem sugestii przekonania o zatruciu środkami chemicznymi lub zagrożeniu ze strony ataków terrorystycznych".

– Obecnie histerie zbiorowe też się zdarzają, ale tak jak zmieniła się sytuacja społeczno-ekonomiczna, tak i ewolucji uległy formy histerii – mówi zaś Edyta Bonk. – Mogą nam grozić różne epidemie, jednak ich wymiar i forma będą zgoła inne. Epidemią już dziś nazwałabym życie wirtualne, chwilowe tożsamości przybierane za pomocą Internetu czy powierzchowność interakcji międzyludzkich. To wszystko jest udawane i dalekie od autentycznych doświadczeń oraz odczuć. Niestety, na ironię, są to formy, które powstają z głębokich potrzeb ludzkich. Często dotykają osób w stresie lub w kryzysie. Życzyłabym nam wszystkim raczej epidemii prawdziwych i życzliwych relacji z innymi, jak i z samymi sobą.

Reklama
Reklama

Zaraźliwe plagi (współczesne)

Epidemia śmiechu

Stwierdzenie „Bo zaraz umrę ze śmiechu" nie wzięło się znikąd. W 2010 r. sudańską prowincję Kardafan zaatakowała epidemia śmiechu. Histeryczny śmiech doprowadził do wycieńczenia i utraty przytomności. Do szpitala trafiły setki śmiejących się pacjentów. Powodem epidemii była najprawdopodobniej modyfikowana eksperymentalnie pszenica, uprawiana w regionie Darfuru. – Ludzie, którzy jedli gotowaną pszenicę, mieli omamy, drgawki, niewytłumaczalną psychozę śmiechu, mieli też podniesioną temperaturę i byli osłabieni – powiedział w specjalnym oświadczeniu minister zdrowia Sudanu.

W latach 60. w Tanzanii z powodu epidemii śmiechu trzeba było zamknąć szkołę. A zaczęło się niewinnie – od dwóch śmiejących się uczennic. Zaraziły kolegów w szkole, nauczycieli i przechodniów. Do szpitala trafiło około tysiąca osób. Roześmiane ofiary pojawiały się jeszcze przez dwa lata.

Halucynogenny chlebek czy CIA?

W 1951 r. we francuskim Pont-Saint-Esprit doszło do zbiorowego ataku szaleństwa – kolejni mieszkańcy wpadali w obłęd i mieli halucynacje: widzieli potwory, jeden mężczyzna krzyczał, że „jest samolotem", i wyskoczył z okna, inny twierdził, że w brzuchu gnieżdżą mu się węże, a 11-latek próbował udusić własną babcię... Dziesiątki osób zostały hospitalizowane, a co najmniej pięć zmarło.

Reklama
Reklama

„The Times" tak pisał o wydarzeniu: „Wśród ogarniętych szaleństwem wzrastała panika: pacjenci rzucali się na łóżkach, krzycząc, że z ich ciał wyrastają krwawe kwiaty, że ich głowy zamieniają się w roztopiony ołów".

Dotąd wypadek tłumaczono tym, że zawinił właściciel miejscowej piekarni, który przypadkowo dodał do chleba mąkę skażoną buławinką czerwoną. Jednak dziennikarz śledczy Hank Albarelli Jr dotarł do dokumentów, z których wynika, że amerykańska CIA dodała do chleba LSD. Miał to być eksperyment w ramach kontrowersyjnego programu MKULTRA, pokazujący, jak za pomocą dietyloaminy (służącej do wytwarzania narkotyku) sterować umysłem ludzi. Niestety, wymknął się on spod kontroli.

Mars napada

W 1938 r. lawinę paniki spowodowało słynne słuchowisko Orsona Wellesa „Wojna światów". Nadawaną na żywo w święto Halloween audycję o inwazji Marsjan na Ziemię wielu mieszkańców New Jersey potraktowało jak faktoid. W atmosferze zbliżającej się nieubłaganie II wojny światowej działali w popłochu. Ludzie dzwonili na policję, zgłaszali się do szpitali, pakowali się i uciekali z miasta. Jeśli nawet nie ulegli początkowej presji, widząc uciekających z miasta sąsiadów, zaczęli iść w ich ślady.

Efekt Wertera

Reklama
Reklama

W latach 80. w Mikronezji wskaźnik samobójstw był najwyższy na świecie i wynosił 160 na 100 tys. osób. Okazało się, że jedno nagłośnione samobójstwo spowodowało lawinę kolejnych. Życie odbierali sobie nastolatkowie, a nawet sześcio- czy siedmioletnie dzieci. Zawsze w ten sam sposób.

Podobne zjawisko zanotowano w 1962 r., po przedawkowaniu leków nasennych przez Marilyn Monroe. Samobójstwa z naśladownictwa otrzymały nazwę efekt Wertera.

Badałam zaczarowaną dziewczynę. Ktoś rzucił na nią urok i nie mogła przestać tańczyć. Odruchy neurologiczne były w normie, nie znalazłam żadnego medycznego uzasadnienia, dlaczego pacjentka nie może przestać tańczyć – opowiadała w jednym z wywiadów Katarzyna Egiryn, studentka medycyny pracująca w Ugandzie. – Po prostu tańczyła, nie mogła się zatrzymać. Gdybym tego nie zobaczyła na własne oczy, pewnie też trudno byłoby mi w to uwierzyć. Potem dowiedziałam się, że to już ósma ofiara czarów w tym roku. U jednej z jej szkolnych koleżanek znaleziono w teczce paznokcie, martwe szczury, pukle włosów. Prawdopodobnie to ona rzuciła urok. To nie średniowieczna relacja, ale przypadek sprzed dwóch lat.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Reklama
Taniec
„Prometeusz” żegna dyrektora Waldemara Dąbrowskiego
Taniec
Trzy nosy Pinokia. Premiera Polskiego Baletu Narodowego
Taniec
Josephine Baker: "zdegenerowana" artystka w spódniczce z bananów
Taniec
Agata Siniarska zatańczy na festiwalu w Berlinie
Materiał Promocyjny
Sprzedaż motocykli mocno się rozpędza
Taniec
Taneczne święto Indii
Reklama
Reklama