Kiedyś była znakomitą tancerką Teatru Wielkiego w Łodzi, od lat jest świetną menedżerką Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, który mocno osadziła na europejskim rynku baletowym. A ponadto Ewa Wycichowska to choreografka, choć w tym wcieleniu najmniej mnie przekonuje.
Hołduje sztuce przeintelektualizowanej, a nadmiar myśli, idei, analiz nie pomaga klarowności w tańcu. Gdy choreograf chce za dużo powiedzieć i pracuje rozumem, wyciszywszy emocje, balet staje się łamigłówką ciał. W jej nowym spektaklu „Spotkania w dwóch niespełnionych aktach" najtrafniejsze okazało się więc użycie tytułowego przymiotnika.
Na XXI Łódzkie Spotkania Baletowe zrobiła widowisko o sobie, bo jej artystyczna droga trwa od 1968 r. – tyle, ile festiwal. Artystka ma więc o czym opowiadać i pojawia się we wcieleniu kobiety wampa i modliszki, choć publiczność uwielbiała ją za role niewinnej Giselle i Królewny Śnieżki. Nie oglądamy jednak biografii, spektakl jest zderzeniem dojrzałości z młodością.
Wycichowska zaangażowała dawne gwiazdy zespołów z Łodzi i Poznania, co dzisiaj jest trendy. Dostrzeżono, że starzy tancerze mają osobowość, potrafią wyrazić więcej, nawet jeśli ich ciała nie są tak sprawne. Kunszt Anny Fronczek, Marioli Hendrykowskiej czy Krzysztofa Raczkowskiego wciąż fascynuje, choć został zestawiony z wyzywającą atrakcyjnością ciał młodych tancerzy obu teatrów.
Ta pokoleniowa konfrontacja wciąga, ale nie da się z niej zbudować dwugodzinnego spektaklu. Cała reszta to zbiór luźnych pomysłów: świetnej tresury baletowych ptaków i pretensjonalnej improwizacji wokalno-tanecznej, pięknego pokazu pływania i banalnych projekcji wideo. Choreografka nie wykorzystała też w pełni zmiennej w barwie muzyki Krzysztofa Knittla, Marcina Stańczyka i Artura Zagajewskiego. Widowisko kończy radosna samba jak w „Tańcu z gwiazdami" – Ewa Wycichowska tańczy ze wszystkimi. Żart to z jej intelektualnej sztuki czy wyraz niespełnionych marzeń artystycznych?