W sobotę Ministerstwo Zdrowia podało, że w marcu i kwietniu zmarło 664 osób z powodu koronawirusa (na 13,3 tys. zakażonych zdiagnozowanych).
Od początku pandemii pojawiały się spekulacje, że rząd ukrywa prawdziwą liczbę chorych i zgonów. Na całym świecie sparaliżowana koronawirusem służba zdrowia (odwołane operacje i zabiegi) może być przyczyną wzrostu tragicznych statystyk. Jednak Polska nie wykazuje wysokich zwyżek.
Kilka dni temu „Financial Times" zrobił porównanie danych o zgonach w marcu i kwietniu w 14 krajach, m.in. Wielkiej Brytanii, USA i Francji. W wielu krajach śmiertelność była zdecydowanie wyższa niż w latach ubiegłych – np. w Belgii wzrost zgonów sięgał 60 proc., w Holandii 42 proc., a w Hiszpanii – 51 proc. Podliczono, że łącznie w 14 krajach odnotowano 122 tys. zgonów więcej niż średnio w marcu–kwietniu. Tyle że oficjalne śmierci z powodu zakażenia SARS-CoV-2 w tych krajach to ok. 77 tys. „FT" postawił także tezę, że śmiertelność z powodu koronawirusa jest wyraźnie niedoszacowana.
Jak to wygląda w Polsce? Średnio w kwietniu umierało w tygodniu od 5,5 tys. do 8,1 tys. – wynika z danych USC, w których rejestruje się zgon (otrzymaliśmy je z resortu cyfryzacji, który prowadzi bazę PESEL). W marcu zmarło 36 557 osób. W tym samym miesiącu ub. roku było to 36 112 (czyli o 400 mniej), ale dwa lata wcześniej, w marcu 2018 r., zmarło aż 41 779 osób. Na pewno przyczynił się do tego szalejący wirus grypy z grupy A. Właśnie w 2018 roku w Polsce z powodu grypy i powikłań zmarły 143 osoby – najwięcej od ponad pięciu lat.