Ceny żywności wzrosły w ostatnich miesiącach dwukrotnie. Jak wynika z danych World Food Program, największa drożyzna panuje w południowej prowincji Sweida, gdzie w ostatnich tygodniach doszło do antyrządowych protestów. W stosunkowo spokojnym, zamieszkałym przez Druzów regionie są jednak przejawem desperacji ludności, której w dziewiątym roku wojny nie grożą już bomby, ale głód.
W całym kraju brakuje wielu podstawowych produktów, a średnia miesięczna realna płaca spadła w ostatnim półroczu o trzy czwarte, do równowartości ok. 14 dol. Pół kilograma chleba kosztuje dziś 64 centy, tyle co kilogram ziemniaków.
Reżim prezydenta Baszara Asada, który – z wyjątkiem północno-zachodniej prowincji Idlib – kontroluje całe terytorium Syrii, nie może liczyć na pomoc finansową czy gospodarczą od Rosji i Iranu, sojuszników w walce ze zbrojną opozycją. Do kraju dociera wprawdzie dwoma korytarzami z Turcji międzynarodowa pomoc humanitarna, lecz potrzeby szybko rosną.
Zgodnie z ocenami ONZ około 80 proc. ludności kraju żyje na granicy biologicznego przeżycia. Dziewięć milionów Syryjczyków nie ma na chleb, choć międzynarodowych funduszów na pomoc nie brakuje. W czasie niedawnej, czwartej już brukselskiej konferencji pomocowej dla Syrii zebrano 5,5 mld dolarów na ten rok i 2,2 mld na przyszły. Gotowe do dystrybucji pomocy są międzynarodowe organizacje.
Jest też gotowy projekt rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ w tej sprawie przygotowany przez Niemcy i Belgię. Zawetowały go jednak Chiny i Rosja. Zdaniem Pekinu taka pomoc stanowi niedopuszczalną ingerencję w sprawy wewnętrzne kraju, którego władze nie wyrażają na to zgody. Rosja z kolei nie ma nic przeciwko pomocy humanitarnej pod warunkiem, że to nie organizacje pozarządowe, lecz administracja Asada zająć by się miała jej dystrybucją.