Gdy pisarka Swiatłana Aleksijewicz w 2015 r. została laureatką nagrody Nobla, cała Białoruś przeżywała prawdziwą euforię. Otoczona przez kilkudziesięciu dziennikarzy w ciasnym pomieszczeniu mińskiej redakcji niezależnej gazety „Nasza Niwa” apelowała do ludzi całego świata, by nie godzili się na totalitaryzm. – Nie lubię świata Berii, Stalina, Putina, Szojgu – mówiła. Mówiła też o rosyjskiej agresji na Ukrainie, bo wtedy Donbas był w centrum uwagi światowych mediów. A jeszcze wcześniej Majdan i oderwany przez Rosję Krym. Ukrainę nazywała „drugą ojczyzną”, urodziła się bowiem w Stanisławowie.
Wtedy się wydawało, że na Białorusi rewolucja jest niemożliwa, że to kraj, w którym wszystko kontroluje prezydent Aleksander Łukaszenko. Długo się wahał, nim w końcu złożył życzenia noblistce. Opublikowano je na prezydenckim portalu.
Pięć lat temu w środowisku przeciwników reżimu można było usłyszeć, że ma ono nadzieję, iż to właśnie Aleksijewicz, która nigdy nie sympatyzowała z reżimem Łukaszenki, uporządkuje, zmobilizuje, zjednoczy i nawet poprowadzi białoruskie środowiska prodemokratyczne. Nie zjednoczyła i nie poprowadziła, nigdy nie przekroczyła granicy między twórczością literacką a polityką. Dla Białorusinów pozostała wybitną pisarką, autorytetem moralnym, który zabiera głos w istotnych dla kraju sprawach, często nie po myśli rządzących. Nie milczała i płaciła za to wysoką cenę.
– Moja sytuacja dobrze obrazuje klimat w naszym państwie. Władze na wszelkie sposoby udają, że ja nie istnieję. Sprawiają wrażenie, że mnie nie ma. Nie mogę nigdzie występować i nie wspominają o mnie w żadnych oficjalnych mediach. Państwowe wydawnictwa nie wydają moich książek. Drukują je tylko opozycyjne wydawnictwa poza granicami kraju i za pieniądze pochodzące z grantów. Państwo białoruskie trzyma się ode mnie z daleka – relacjonowała w rozmowie z „Rzeczpospolitą” w styczniu 2017 r. Aleksijewicz. Wtedy przekonywała, że Zachód, a w szczególności Polska nie powinni wierzyć reżimowi Łukaszenki. Wygląda na to, że miała rację.
W centrum uwagi światowych mediów Aleksijewicz znów znalazła się 26 sierpnia, gdy stawiła się na przesłuchanie do Komitetu Śledczego w sprawie „próby przewrotu państwowego”. W środę zaś do jej drzwi załomotali funkcjonariusze służb bezpieczeństwa. Nie otworzyła, zadzwoniła do dziennikarzy, którzy błyskawicznie wypełnili podwórko pod jej blokiem. Ale to nie obecność prześladowanych od lat mediów wystraszyła służby. Do mieszkania pisarki udali się zachodni dyplomaci (m.in. ambasadorowie Polski, Litwy, Niemiec, Szwecji, Czech i Słowacji). Dyplomaci kilkunastu państw UE odwiedzili pisarkę również w czwartek. Z informacji „Rzeczpospolitej” wynika, że zawitali na herbatę do pisarki również w piątek i sobotę. Byli tam także w niedzielę, gdy na ulicach Mińska i wielu innych białoruskich miast trwały wielotysięczne antyrządowe demonstracje.