Rezydencję Benazir Bhutto w Lahore od tygodnia otaczają zasieki z drutu kolczastego, wozy opancerzone i tysiąc policjantów. Ale siła osadzonej w areszcie domowym byłej premier z każdym dniem rośnie. Wczoraj zapowiedziała, że zrobi wszystko, by odsunąć od władzy generała, który od ośmiu lat rządzi Pakistanem. Zacznie od jednoczenia opozycji.
– Czas, by Muszarraf odszedł. Musi ustąpić ze stanowiska. Nie mogłabym być premierem, jeśli on byłby prezydentem. On jest przeszkodą dla demokracji – oświadczyła wczoraj. Powtórzyła, że jej ugrupowanie zbojkotuje styczniowe wybory.
– Nic dziwnego. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że te wybory będą uczciwe i demokratyczne – powiedział „Rz” Nizamuddin Siddique z pakistańskiej gazety „Dawn”.
Bhutto postanowiła nie tracić czasu. Pierwszy raz od powrotu do Pakistanu zapowiedziała, że chce rozmawiać z całą opozycją, by stworzyć wspólny front przeciwko Perwezowi Muszarrafowi. Zadzwoniła do byłej gwiazdy krykieta i lidera opozycji Imrana Khana, który zgodził się przyłączyć do walki. Rozmawiała z przywódcą głównej koalicji radykalnych partii islamskich, a nawet z liderem małej pasztuńskiej partii nacjonalistycznej.
– Chcę zbudować sojusz, którego jedynym celem będzie przywrócenie demokracji – ogłosiła. Obiecała, że będzie w nim miejsce dla byłego premiera (jej następcy) obalonego w 1999 roku przez Muszarrafa. Nawaz Szarif nie krył entuzjazmu. Trzy dni wcześniej napisał do Bhutto, oferując jej współpracę. – Wszystkie partie opozycji powinny teraz ze sobą współpracować – mówił wczoraj. Komentatorzy zastanawiają się tylko, czy będzie to łatwe.