Po powrocie do kraju ze szczytu iberoamerykańskiego w Chile, gdzie usłyszał od Juana Carlosa, że ma siedzieć cicho (a nie stale przerywać premierowi Hiszpanii Jose Zapatero), Chavez próbuje nadrabiać miną. Najpierw oświadczył, że „Pan Juan Carlos” miał szczęście, że on nie usłyszał (?) jego słów, bo „nie wie, co by mu odpowiedział”. Później stwierdził, że gdy Burbon „wybucha po słowach Indianina” (Chavez jest Metysem), wybucha „500 lat imperialnej arogancji”.
Teraz mówi, że Juan Carlos „powinien go co najmniej przeprosić”. Szef dyplomacji hiszpańskiej Miguel Angel Moratinos próbuje łagodzić konflikt. Jego zdaniem na linii Madryt -Caracas wkrótce zostanie przywrócona „normalność”. „Stosunki dwustronne są bardzo ważne” – podkreśla.
Co do tego Chavez zgadza się z Moratinosem. – Nie leży w moim interesie szkodzenie stosunkom z Hiszpanią, ale nie pozwolimy wytykać się palcami i nie będziemy milczeć – powiedział. I pogroził hiszpańskim firmom w Wenezueli, oświadczając, że nie są „niezastąpione”.