O szóstej rano w niedzielę mieszkańców Caracas obudziło wycie syren i trąbek. Po chwili wybuchły fajerwerki, a z głośników popłynęła głośna muzyka. W ten sposób zwolennicy Chaveza zachęcali obywateli, żeby wzięli udział w referendum. “Wszyscy do urn!” – krzyczeli.
Jak donosili obecni w Wenezueli zagraniczni dziennikarze, przed urnami formowały się długie kolejki. – Podziwiam Chaveza za wszystko, co zrobił dla biednych – powiedział agencji AFP 43-letni Ruben Gonzalez. Entuzjazmu Gonzaleza i innych fanatycznych zwolenników lewicowego prezydenta nie podziela opozycja. W proponowanych przez niego zmianach w konstytucji widzi bowiem niebezpieczeństwo dla demokracji.
Chavez proponuje m.in. zniesienie ograniczenia liczby prezydenckich kadencji, położenie kresu autonomii banku centralnego i wprowadzenie innych zmian, dzięki którym możliwe będzie stworzenie prawdziwej “socjalistycznej gospodarki”.
A więc: wprowadzenie sześciogodzinnego dnia pracy, zwiększenie przywilejów socjalnych, obniżenie prawa wyborczego do 16. roku życia, “nacjonalizację wszystkiego, co sprywatyzowane” i wprowadzenie nowego podziału administracyjnego (prowincji zarządzanych przez mianowanych przez niego gubernatorów).
Jeżeli większość Wenezuelczyków faktycznie poparła pakiet zmian, Chavez nie tylko będzie mógł rządzić do końca życia, ale dodatkowo – w przypadku klęski żywiołowej lub “nadzwyczajnej sytuacji politycznej” – będzie miał prawo znacznie poszerzyć swoje prerogatywy.