Myślący kategoriami politycznymi obywatele Polski i Ukrainy głowią się nad przyczyną braku zainteresowania premiera Tuska kwestią stosunków polsko-ukraińskich.
Krążące wersje, że się ugiął przed Rosją lub że uległ urokowi Putina podczas pobytu na Kremlu, są mało prawdopodobne, ale wykluczyć ich nie można. W każdym razie relacje polsko-ukraińskie po raz pierwszy znalazły się w impasie. Wyłącznie na skutek opieszałości, jeżeli nie świadomego sabotażu biurokracji polskiej. Z drugiej strony Tusk jest zbyt znikomy, aby zdołał zniszczyć fundamenty polsko-ukraińskiej współpracy budowane przez Jerzego Giedroycia i Aleksandra Kwaśniewskiego, tudzież przeze mnie. Możemy dziś powiedzieć, że Tuskowie przychodzą i odchodzą, a współpraca polsko-ukraińska pozostaje.
To nie znaczy, że wszystko w naszych stosunkach wcześniej było cacy. Wdało się w nie zwykłe rutyniarstwo. Wszystko załatwiali prezydenci bez najmniejszego udziału społeczeństwa. I to należy gruntownie zmienić. Nic nie zrobiono w dziedzinie wymiany turystycznej, na której ongiś tak bardzo zależało Giedroyciowi. Kuleje wymiana kultury i nauki. Okropny niedobór panuje w dziedzinie stałych korespondentów. Dobrze, że po latach wzajemnej ignorancji ruszyła nareszcie współpraca pomiędzy Kościołami.
Wydawało się, że po wyborach w Polsce i na Ukrainie pojawi się odmładzająca energia. Jednak, jak się wkrótce okazało, nadzieje te były iluzją. Wiem, że Ukraińcy gotowi byli podjąć współpracę pełną parą, zawiedli, również pełną parą, Polacy. Nic nie przygotowali, by wypełnić luki powstałe na skutek umowy z Schengen. Potem przyszła kompromitacja z kolejkami tirów, a Donald Tusk udawał, że tego nie widzi. Ale oto nadarzyła się okazja, szef wieloletniego polskiego Davos, czyli międzynarodowego Forum Ekonomicznego w Krynicy, Zygmunt Berdychowski zaprosił polskiego premiera na uroczystą sesję tego forum w Kijowie.
To była kładka dla premiera Tuska ponad rzeką grzechów. Nie skorzystał z niej. To jego wina.