Exit polls i cząstkowe wyniki wskazywały, że zgodnie z przewidywaniami Berlusconi odniósł skromne zwycięstwo. Jednak wraz ze spływaniem wyników przewaga urosła nieoczekiwanie do 9 procent.
W Izbie Deputowanych Lud Wolności wraz z sojusznikami, przede wszystkim z Ligą Północną, dostał 340 mandatów (46 procent), a centrolewica - 239 (37 procent). Jedyną mniejszą partią, która nie jest powiązana żadnym wyborczym sojuszem i która weszła do parlamentu, jest centrowa, postchadecka UDC Pier Ferdinando Casiniego. Zdobyła ona 36 miejsc.
W Senacie centroprawicowa koalicja będzie mieć 168 mandatów (47 procent), zaś Partia Demokratyczna Waltera Veltroniego i jej sojusznik Włochy Wartości Antonio Di Pietro - 130 miejsc (38 procent). UDC będzie miała trzech senatorów.
Kuriozalna ordynacja w wyborach do Senatu przyznaje zwycięzcom premie na poziomie regionów. Z symulacji wynikało, że system faworyzuje Veltroniego, któremu wróżono nawet zwycięstwo w izbie wyższej, co uczyniłoby z Włoch państwo, którym nie sposób rządzić. Z wielu powodów, między innymi klęski radykalnej lewicy, która w ogóle do parlamentu nie weszła, koalicja Berlusconiego w 315-osobowym Senacie może liczyć na skuteczną większość 25 posłów. Oznacza to, że Berlusconi ma w ręku skuteczne narzędzia władzy.
Poza tym z wyborów wyłoniły się dwa silne, wyraziste politycznie bloki dysponujące ponad 80 procentami głosów, co może wreszcie doprowadzić do solidnego dwupartyjnego systemu politycznego we Włoszech. Wielu komentatorów uważa, że wynik wyborów może się okazać korzystny dla Włoch. Ich zdaniem nawet Veltroni może mówić o sukcesie, bo stworzył w miarę jednolitą, umiarkowaną partię lewicową, jakiej Italia jeszcze nie miała, i zdobył aż 37,5 procent głosów. Wyborcy uznali jednak, że jego czas jeszcze nie nadszedł.