Tuż przed godziną jedenastą 13-letni Mutlu Günes szedł do meczetu, gdy po drodze zauważył forda focusa, do którego kilku mężczyzn ładowało broń. Chwilę potem ten sam samochód ruszył w kierunku otoczonego wysokim murem konsulatu USA.
Chłopiec widział, jak trzech mężczyzn wyskoczyło z samochodu i zaczęło strzelać w kierunku stojących przed wejściem policjantów. Jeden z nich dostał kulę prosto w głowę. Policjanci odpowiedzieli ogniem. – Widziałem, jak jeden z terrorystów zastrzelił się, gdy został ranny. Wtedy ukryłem się pod samochodem – relacjonował 13-latek.
Strzelanina trwała około 10 minut. W tym czasie czekający na zamachowców kierowca zdążył uciec. – To akt terroru przeciwko Stanom Zjednoczonym – oświadczył natychmiast ambasador USA Ross Wilson. Zamach potępił prezydent Turcji Abdullah Gül.
– Jeśli ten atak był wymierzony bezpośrednio w Amerykanów i miał być reakcją na amerykańską politykę, to terroryści nie osiągnęli swojego celu. W zamachu nie zginął żaden obywatel USA. Nie ucierpiał też budynek konsulatu – mówi „Rz” Oktay Aksoy z Tureckiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Zamachowcy byli Turkami. Mieli po około 30 lat i, jak utrzymuje turecka CNN, podróżowali wcześniej do Afganistanu. Według źródeł policyjnych należeli al Kaidy.
– Turcja liczyła się z tym, że może być miejscem ataku. Znajduje się na rozdrożu między Europą a Bliskim Wschodem, Kaukazem i Azją Środkową, które nie są stabilnymi regionami. Nieustannie walczy też z kurdyjskimi terrorystami – przyznaje Aksoy, choć dziwi się, że atak nastąpił teraz. – Nie wydarzyło się nic, co mogłoby go sprowokować – mówi.