O 110 miejsc w Izbie Reprezentantów ubiegało się 279 kandydatów. Tylko około 70 z nich to przedstawiciele opozycji (głównie Zjednoczonych Sił Demokratycznych), reszta – reprezentanci władzy. W niektórych okręgach wyborczych, zwłaszcza w Mińsku, było po kilku kandydatów. Istniały jednak takie okręgi, w których odbywały się wybory „bezalternatywne”, czyli tylko z jednym kandydatem.
– Bardzo trudno będzie któremukolwiek z zachodnich obserwatorów nie uznać tych wyborów. Ja już kilkakrotnie mówiłem, że wybory przeprowadzamy dla siebie, dla swojego państwa, dla swojego narodu. O wszystkim decydują ludzie – mówił wczoraj prezydent Aleksander Łukaszenko.
I przekonywał, że na Białorusi potrzebna jest opozycja. Tyle że nie taka jak obecnie. – Polityczne życie opozycji, zwłaszcza jej kierownictwa, które uważa się za wielkich demokratów, długo nie potrwa. Zostało mu być może kilka miesięcy, góra kilka lat. Niedługo zniknie z naszej pamięci – przekonywał. Według Łukaszenki stanie się tak dlatego, że liderzy opozycji dbają wyłącznie o siebie.
Według komisji wyborczej frekwencja przekroczyła 75 procent. Opozycja wątpi
Z nieoficjalnych informacji ujawnionych wieczorem przez opozycję wynikało, że żaden z niezależnych kandydatów nie dostał się do parlamentu. Do końca nie tracono jednak nadziei, że reżim pójdzie na ustępstwo i kilku lub kilkunastu opozycjonistów otrzyma mandaty.