Były wiceminister zdrowia i jego żona zostali zadźgani we własnym domu pod Tokio w zeszły wtorek. Kilka godzin później ktoś ciężko ranił nożem żonę innego wiceszefa tego samego resortu. Później wyszło na jaw, że napastnik miał jeszcze w planach kilka ataków na rodziny urzędników związanych ze służbą zdrowia i ubezpieczeniami społecznymi. Te zbrodnie wstrząsnęły Japonią, krajem spokojnym, o niskim wskaźniku przestępczości.
Media spekulowały, że powodem ataków mogą być nieprawidłowości w resorcie zdrowia w czasach, gdy pracowali tam obaj wiceministrowie. Podczas komputeryzacji systemu danych o składkach emerytalnych zaginęły tysiące dokumentów, wielu przyszłych emerytów zniknęło z ewidencji i groziło im, że na starość zostaną bez pieniędzy. Wywołało to oburzenie opinii publicznej. Niektórzy komentatorzy przypuszczali, że nożownik chciał się zemścić na sprawcach afery z funduszami emerytalnymi.
W ubiegłą sobotę na policję zgłosił się 46-letni Takeshi Koizumi. I podał inny motyw zemsty. Jak wynikało z e-maili, które rozesłał do mediów, nie mógł wybaczyć urzędnikom śmierci swojego ulubionego psa. Z tym że nie chodziło mu o tych byłych wiceministrów, ale o urzędników z resortu zdrowia w ogóle, nazywanych przez niego „potworami”. Znienawidził ich przed 34 laty, jako uczeń szkoły podstawowej, gdy — jak napisał — z ich winy stracił „członka rodziny”. Był nim pies przybłęda Chiro, który został uśpiony przez pracowników „publicznego centrum zdrowia”.
— Japończycy lubią takie historie. To dla nich rodzaj katharsis. Dlatego Takeshi Koizumi przez tydzień gościł na czołówkach gazet — mówi „Rz” profesor Masahiro Yamada, znany socjolog z tokijskiego uniwersytetu Chuo.
W tej historii skupiło się kilka spraw, które wzbudzają emocje w społeczeństwie japońskim: nadużycia urzędników, emerytury, podejście do zwierząt i wyobcowanie ludzi bez stałego zajęcia. Takim wyobcowanym człowiekiem jest właśnie Takeshi Koizumi, który przez dziesięć lat nie miał pełnoetatowego zatrudnienia, tak cenionego przez Japończyków, ani regularnych dochodów. Prawdopodobnie czasem nieźle szło mu na giełdzie, ale w końcu popadł w wielkie długi.