Krótka historia inauguracji

Konstytucja USA nakłada na nowego prezydenta konieczność złożenia jednozdaniowej przysięgi, ale nie wspomina ani słowem o przemówieniu inauguracyjnym. A mimo to wygłasza je od ponad 200 lat każdy nowo wybrany prezydent

Publikacja: 20.01.2009 03:52

Lyndon B. Johnson 22 listopada 1963 r.

Lyndon B. Johnson 22 listopada 1963 r.

Foto: AP

Precedens, jak w wielu innych kwestiach, stworzył George Washington. Pierwsza inauguracja odbyła się w kwietniu 1789 roku w Nowym Jorku, który był wówczas stolicą nowo powstałego kraju (miasto Waszyngton jeszcze nie istniało). Wzruszony i nieco zawstydzony Washington złożył przysięgę, dodając od siebie słowa: “tak mi dopomóż Bóg”, ucałował Biblię, po czym wśród wiwatów i salw armatnich pomachał zebranym przed budynkiem tłumom i zniknął wewnątrz, by wygłosić krótkie przemówienie.

[srodtytul]Nie słyszeli ani słowa[/srodtytul]

Początkowo prezydenci – w tym zaprzysiężony pierwszy w nowej stolicy Thomas Jefferson w 1801 roku – zwracali się do Kongresu, jako ciała reprezentującego naród, a nie bezpośrednio do narodu. Zwyczaj ten zmienił Andrew Jackson, pierwszy “ludowy bohater” w Białym Domu. Na jego inaugurację w 1823 roku po raz pierwszy ściągnęły do stolicy tysiące zwolenników z całego kraju. “Nigdy wcześniej nie widziałem tu takich tłumów. Ludzie przebyli po 500 mil, by zobaczyć Jacksona, i naprawdę sądzą, że kraj został ocalony z jakiejś wielkiej opresji” – pisał jeden z ówczesnych komentatorów.

Dla niektórych te tłumy ludzi wszystkich stanów świętujących wspólnie objęcie władzy przez nowego prezydenta były symbolem siły młodej demokracji. Dla innych, którym nie w smak było zachowanie mniej wyrafinowanych farmerów, drwali czy weteranów z Południa, były oznaką zwycięstwa populizmu.

Przez ponad wiek mowy inauguracyjne przeznaczone były bardziej do czytania niż słuchania – bo też wysłuchać mogła ich jedynie garstka wybrańców. Gdy w roku 1817 James Monroe pierwszy wygłaszał swe przemówienie przed budynkiem Kongresu, a nie w środku, większość z 8 tysięcy obecnych nie słyszała ani słowa. Dopiero dużo później postęp techniczny stopniowo poszerzał grono bezpośrednich odbiorców.

W 1897 roku inauguracja Williama McKinleya była pierwszą uwiecznioną na taśmie filmowej, a w 1921 roku Warren Harding jako pierwszy przełamał przekleństwo ciążące na dalszych rzędach widzów i przemówił przez głośniki. Cztery lata później Calvin “Cool” Coolidge stał się pierwszym amerykańskim przywódcą, którego przemówienia inauguracyjnego mógł wysłuchać cały kraj dzięki transmisji radiowej.

Na transmisję telewizyjną przyszło Amerykanom poczekać do 1949 roku – ci, których było wówczas stać na nowy cud techniki, mogli zobaczyć i wysłuchać Harry’ego Trumana. W 1961 roku Johna Kennedy’ego mogli już obejrzeć w kolorze. W 1997 roku z okazji zaprzysiężenia Billa Clintona po raz pierwszy stworzono specjalną stronę internetową, a przed czterema laty można już było nie wychodzić z domu, by wiedzieć wszystko na bieżąco z sieci.

[srodtytul]Wieczna pamiątka fiaska[/srodtytul]

Często pamiętne wystąpienia inauguracyjne owocowały wielką prezydenturą. Tak było w przypadku Ronalda Reagana, który porwał Amerykanów, mówiąc: “Odnówmy naszą wiarę i naszą nadzieję”, czy Kennedy’ego, który wzywał Amerykanów, by nie pytali, co ich kraj może zrobić dla nich, ale co oni mogą zrobić dla kraju. Tak było z Franklinem D. Rooseveltem, a także 130 lat wcześniej z Thomasem Jeffersonem, który stając przed dwiema zwaśnionymi stronami w Kongresie, oświadczył: “Jesteśmy wszyscy republikanami, jesteśmy wszyscy federalistami”.

Ale bywało również inaczej. W 1881 roku jedno z największych przemówień inauguracyjnych w historii wygłosił James Garfield – orator i erudyta, ale jego prezydentura nigdy na dobre nie wystartowała z powodu kłótni o stanowiska. Cztery miesiące później Garfield został zastrzelony.

Nierzadko przechowywane w archiwach mowy stanowią wieczne świadectwo fiaska późniejszej prezydentury. W 1857 roku James Buchanan zapowiadał, że konflikt dotyczący niewolnictwa między Południem i Północą “szczęśliwie okaże się kwestią małej wagi”. Gdy cztery lata później odchodził z urzędu, kraj rozpadł się na dwie części, co zapoczątkowało krwawą wojnę domową.

[srodtytul]Śmiertelnie długa mowa[/srodtytul]

Aż do lat 30. XX wieku inauguracja odbywała się w pierwszych dniach marca – od wyborów do objęcia władzy nowy przywódca miał aż cztery miesiące na rozmyślania i przygotowania. Dopiero wielki kryzys na początku lat 30. sprawił, iż Kongres uznał, że kraj nie może tak długo czekać w obliczu walącej się gospodarki, i przy-jął poprawkę do konstytucji, przesuwając zaprzysiężenie na 20 stycznia. Właśnie tego dnia 1933 roku Franklin Delano Roosevelt wygłosił swe słynne przemówienie, w którym przekonywał rodaków, by przestali się bać i zabrali do roboty.

Ale nawet marcowe przedpołudnia potrafią być w Waszyngtonie przenikliwie zimne, o czym najlepiej się przekonał w 1841 roku William Harrison. Chcąc udowodnić wszystkim, że mimo 68 lat tryska zdrowiem, odmówił założenia palta i czapki. Co więcej, przemowa, jaką przygotował, jest do dziś najdłuższą ze wszystkich mów inauguracyjnych – miała ponad 8 tysięcy słów (rekord lakoniczności należy do Washingtona, który zmieścił się w 135 słowach).

Jej odczytanie zajęło skostniałemu Harrisonowi ponad dwie godziny. Nic dziwnego, że złapał przeziębienie, które wkrótce rozwinęło się w zapalenie płuc. Swe przywiązanie do długich, krętych zdań przypłacił miesiąc później śmiercią, stając się najkrócej urzędującym prezydentem w historii USA. Jego wiceprezydent John Tyler był pierwszym, który objął najwyższy urząd w kraju w wyniku zejścia swego zwierzchnika. Wiceprezydenci, którzy objęli władzę “tylnymi drzwiami”, nie mają osobnej inauguracji – by dostąpić tego zaszczytu, muszą czekać do następnych wyborów i je wygrać.

Śmierć prezydenta sprawiała czasem, że jego następca musiał składać przysięgę w niecodziennych okolicznościach. Tak było m.in. w przypadku Lyndona Johnsona – ledwie dwie godziny po zabójstwie Kennedy’ego został zaprzysiężony na pokładzie Air Force One, stojąc tuż obok wciąż zszokowanej wdowy po Kennedym.

Po zabójstwie prezydenta Garfielda jego następca Chester Arthur składał ślubowanie dwukrotnie – najpierw we własnym domu w Nowym Jorku, a następnego dnia na Kapitolu.

Z kolei w 1923 roku wiceprezydent Calvin Coolidge dowiedział się o nagłej śmierci prezydenta Hardinga podczas letnich wakacji w domu ojca w stanie Vermont. Tuż przed północą zadzwonił do Waszyngtonu z miejscowej poczty, by się upewnić, czy może złożyć przysięgę prezydencką na ręce swego ojca, który był notariuszem. Odpowiedź była pozytywna. Zanim się udał do domu, by w środku nocy wypowiedzieć magiczne zdanie w obecności taty, poszedł na szybkiego drinka w towarzystwie miejscowego polityka, dziennikarza oraz urzędnika poczty.

[srodtytul]Spacerem czy limuzyną?[/srodtytul]

Przez pierwsze 100 lat największa pompa towarzyszyła przybyciu nowego prezydenta na zaprzysiężenie i dopiero od drugiej połowy XIX wieku główną atrakcją jest parada po inauguracji. I tu widoczny jest postęp, nie tylko techniczny.

U Williama Tafta w 1909 roku po raz pierwszy w paradzie pojawiły się samochody, a osiem lat później (druga kadencja Wilsona) – kobiety. Pierwsi Murzyni wystąpili znacznie wcześniej, bo już podczas drugiej inauguracji Abrahama Lincolna.

Od 100 lat za organizację i bezpieczeństwo podczas inauguracji odpowiada specjalna służba strzegąca bezpieczeństwa prezydenta, czyli Secret Service, i z biegiem czasu kolejni prezydenci są coraz bardziej oddaleni od widzów. Thomas Jefferson mógł przebyć odległość między Białym Domem i Kapitolem piechotą, potem w zwyczaju były przejazdy otwartą bryczką, z czasem zaś autem, które podczas zaprzysiężenia Lyndona Johnsona (pierwsze po zamachu na Kennedy’ego) po raz pierwszy miało zamknięte, kuloodporne szyby.

Jimmy Carter próbował wrócić do korzeni, idąc wraz z rodziną wzdłuż Pennsylvania Avenue, ale już za Reagana powróciła limuzyna.

Większości inauguracji towarzyszyły też uroczyste bale – za niewłaściwe i niepotrzebne uznali je jedynie Franklin Pierce w połowie XIX wieku i Woodrow Wilson. Bywało, że miały one nieco chaotyczny przebieg. Po zaprzysiężeniu Jacksona rozentuzjazmowane tłumy wtargnęły do Białego Domu drzwiami i oknami, rzucając się na jedzenie i picie i rozbijając meble. Prezydent wymknął się z sali. Przed zniszczeniem uratowali Biały Dom kelnerzy, którzy zachowali zimną krew i wywiedli biesiadników w inne miejsce przy użyciu prostego, acz genialnego fortelu – wystawiając naczynia z ponczem na zewnątrz.

[i]Strona poświęcona dziejom prezydentury

[link=http://www.whitehousehistory.org]www.whitehousehistory.org[/link][/i]

Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021