Do zamieszek doszło w tybetańskiej miejscowości La’gyab w prowincji Qinghai na południowym zachodzie ChRL. Potężny, liczący nawet dwa tysiące osób, tłum zaatakował posterunek policji. Kilku funkcjonariuszy zostało lekko rannych, a Tybetańczycy mieli wznosić antykomunistyczne i proniepodległościowe hasła.
Komunistyczne siły bezpieczeństwa natychmiast przystąpiły do działań represyjnych. Jak poinformowała chińska agencja rządowa Xinhua,
93 buddyjskich mnichów – którzy mieli prowadzić tłum do ataków – znalazło się za kratami. Chińczycy twierdzą jednak, że aresztowali zaledwie sześciu. Reszta miała dobrowolnie oddać się w ręce oprawców.Zamieszki wybuchły z powodu „tajemniczego zniknięcia” 28-letniego mnicha Tasziego Sangpo. Został aresztowany 10 marca – w 50. rocznicę wybuchu krwawo stłumionego antychińskiego powstania – za wy- machiwanie tybetańską flagą. Symbol niepodległościowych dążeń tego narodu jest bowiem zakazany na terenie ChRL.
Doprowadzony do ostateczności przez przesłuchujących go funkcjonariuszy Sangpo popełnił samobójstwo. W przerwie między przesłuchaniami miał wyskoczyć przez okno i rzucić się w odmęty płynącej w pobliżu policyjnego budynku rzeki. Gdy wieści na ten temat rozeszły się w miasteczku, oburzeni mieszkańcy przypuścili szturm na komisariat.
Władze przyznają, że mężczyzna zniknął. Według nich młody człowiek miał jednak uciec – przepłynąć rzekę i schronić się na drugim brzegu. Chińczycy twierdzą, że prowadzą jego poszukiwania. Ścigani są też rozpoznani przez funkcjonariuszy, a do tej pory nie aresztowani, uczestnicy zamieszek.