Na czele listy kandydatów na europosłów Freie Wähler (Wolni Wyborcy) figuruje znane w Niemczech nazwisko Gabriele Pauli, starościny z Fürth w Bawarii. To ona, jeszcze jako członkini CSU, dała sygnał do obalenia Edmunda Stoibera, potężnego premiera Bawarii. Przystojna i elokwentna pani Pauli ma sprawić, że Wolni Wyborcy wkroczą na scenę wielkiej polityki, a po sukcesie w wyborach do PE otworzą się przed nimi drzwi do Bundestagu.
– Z badań wynika, że 28 procent obywateli RFN widzi przedstawicieli naszego ugrupowania w Strasburgu – przekonuje Michael Fischl, szef biura Wolnych Wyborców w Bawarii. Jest to pierwszy niemiecki kraj związkowy, w którym przedstawiciele tego ugrupowania zasiadają od niedawna w lokalnym parlamencie. Z tego tytułu otrzymali pierwszy raz w historii dziesięć miejsc w Zgromadzeniu Narodowym, które w maju tego roku wybierać będzie nowego prezydenta Niemiec. Odgrywają tam rolę języczka u wagi, bez ich głosów Horst Köhler nie może marzyć o drugiej kadencji.
Wolni Wyborcy znani są od dziesięcioleci jako swego rodzaju antypartia. Nie mają tradycyjnej struktury, nie są zarejestrowani jako ugrupowanie polityczne działające na szczeblu federalnym, nie mają też programu wyborczego, nie mówiąc o dotacjach z kasy państwowej. Mają natomiast w całym kraju 240 tysięcy członków, więcej niż razem wzięte ugrupowania: Zielonych, postkomunistów z Partii Lewicy oraz liberałów z FDP. Wolni Wyborcy do tej pory działali jednak tylko na szczeblach samorządowych, gdzie walczą o szkoły, szpitale, drogi, miejsca parkingowe i wiele innych lokalnych spraw, i są postrzegani jako atrakcyjna alternatywa dla ogranych wielkich partii politycznych.
– Nie mają żadnego programu ogólnopaństwowego, co dyskwalifikuje ich jako ugrupowanie, któremu mogą zaufać wyborcy – twierdzi politolog Werner Patzelt. Jest zdania, że Wolni Wyborcy nie przekroczą pięcioprocentowego progu w wyborach do europarlamentu, bo ich hasła (likwidacja przerostów biurokratycznych czy „regionalizacji” UE) są puste.
– Mamy potężną bazę i na niej zamierzamy budować – zapowiada jednak Michael Fischl i inni przywódcy ugrupowania. Podkreślają, że kiedyś mało kto dawał szansę Zielonym na wejście do Bundestagu.