Do incydentu, za który 39-letni Antonio Galeano zapłacił życiem, doszło w ubiegłym tygodniu w Brandon koło Townsville. Mężczyzna, według „The Australian” narkoman, zaatakował najpierw kobietę, a potem groził metalowym prętem dwóm policjantom. Ugodzony taserem, zmarł kilka minut później. Stróże porządku twierdzili, że nacisnęli spust trzykrotnie, ale wbudowany w taser licznik zadał temu kłam: wiązka energii o napięciu 50 tys. wolt została wysłana 28 razy.
„W gruzach legł mit o nieszkodliwości taserów, rozpowszechniany przez policję stanu Queensland” – mówił w radiu publicznym Terry O’Gorman z Australijskiej Rady Swobód Obywatelskich. Zastępca komisarza policji w Queensland Ian Stewart bronił funkcjonariuszy, mówiąc, że nikt nie powiedział im, ile razy mogą strzelić, by nie narazić na szwank zatrzymywanego. „Nie wyposażamy policji w miotacze ognia, nie dajemy jej pojemników z gazem pieprzowym wielkości gaśnic przeciwpożarowych. Każda posiadana przez nią broń podlega ograniczeniom, ale ta jest nieproporcjonalna” – mówił o taserach kryminolog Julian Bondy, cytowany przez australijską agencję AAP.
Wskutek użycia taserów zmarły już setki osób, z czego 346 w USA (do końca 2008 r.). Polską opinię publiczną najbardziej poruszyła śmierć Roberta Dziekańskiego na lotnisku w Vancouver (2007). Kanadyjska policja zwlekała niemal dwa lata z przeprosinami za brutalne potraktowanie Polaka, któremu – jak pisały lokalne gazety – wystarczyło „zaoferować krzesło oraz szklankę wody i z nim porozmawiać”.