Chociaż sondaże od dawna wieściły ich porażkę, wyniki wczorajszego głosowania zaskoczyły wielu Japończyków. Nawet samych konserwatystów. – Przewidywania mediów były szokujące. Wątpiliśmy w nie, ale teraz widzę, że stają się rzeczywistością – mówił tuż po zamknięciu lokali wyborczych Yoshihide Suga, wiceszef Partii Liberalno-Demokratycznej, która od 1955 roku (z krótką, niespełna 11-miesięczną przerwą) rządziła Japonią. Jeśli wierzyć exit polls, straty konserwatystów są ogromne. Dotychczas mieli 300 mandatów w liczącej 480 miejsc niższej izbie parlamentu. Teraz zdobyli około 100.
Odwrotnie niż Demokratyczna Partia Japonii (PDJ) Wczoraj to ona uzyskała prawie 300 mandatów, spychając w cień PLD.
– To koniec powojennego systemu politycznego w Japonii – oceniał Gerry Curtis, ekspert ds. Japonii z Uniwersytetu Columbia. – Nazwałbym to rewolucją, która dokonała się poprzez wybory – wtórował mu Lee Myon-Woo z Instytutu Sejong w Seulu.
Dlaczego Japończycy chcą zmiany? Bo ich kraju dosięgła największa recesja od 60 lat i nie widać z niej wyjścia. Bezrobocie już dziś przekroczyło rekordowe w Japonii 5 procent. Tysiące rodzin – w obawie o przyszłość – zaczęły oszczędzać na wszystkim. – Nie podoba mi się to, co się dzieje w moim kraju. To musi się zmienić – mówił 78-letni lekarz z Tokio, który głosował na demokratów.
Tymczasem japońskie społeczeństwo starzeje się w zastraszającym tempie – szybciej niż w jakimkolwiek innym bogatym kraju na świecie. W 2015 roku ponad jedna czwarta Japończyków będzie miała 65 lat.