W maju 1988 roku, gdy NRD miała się jeszcze dobrze i nic nie wróżyło jej rychłego upadku, adwokat Gregor Gysi udał się w podróż służbową do Berlina Zachodniego. Wysłało go kierownictwo partii komunistycznej: miał przekonać jednego z obywateli NRD, który nie wrócił z podróży służbowej na Zachód, by zmienił zdanie i przyjechał wraz z Gysim do domu. Akcja się nie udała, ale pozostało po niej wiele akt, do których dotarł właśnie tygodnik „Spiegel”. Potwierdzają stare oskarżenia, że Gregor Gysi współpracował ze Stasi – tajnymi służbami specjalnymi NRD.
Władze wysłały go nawet jesienią 1989 roku do Pragi, gdzie w ambasadzie RFN koczowało kilka tysięcy uciekinierów z NRD. Udało mu się przekonać do powrotu kilka osób.
– Nigdy nie byłem współpracownikiem Stasi – twierdzi Gysi. Co kilka miesięcy pojawiają się jednak nowe dokumenty świadczące o jego agenturalnej przeszłości. Nie ma to najmniejszego wpływu na jego karierę. Jest ukochanym przywódcą postkomunistycznej Lewicy, obok Os- kara Lafontaine’a, dysydenta z SPD, który dba o wizerunek Lewicy na zachodzie kraju.
Przeszłość Gregora Gysiego była nieraz przedmiotem debat w Bundestagu, gdzie wielu deputowanych nie mogło się pogodzić z tym, że współpracownik Stasi zasiada w niemieckim parlamencie.
Okazało się, że nie jest jedyny. We frakcji Lewicy ma, jak udowodnił przed rokiem „Welt am Sonntag”, sześciu kolegów, byłych agentów. Lewica może w niedzielnych wyborach do Bundestagu liczyć na co najmniej 11 procent głosów wyborców, dla których nie ma żadnego znaczenia, kto donosił w czasach NRD.