Silvio Berlusconi uznał, że zamieszczana codziennie od maja w dzienniku „La Repubblica” lista skierowanych do niego 10 pytań godzi w jego godność, bo sugeruje, że w zamian za seks obiecywał młodym kobietom karierę polityczną, a świadków i sędziów w swoich procesach, podobnie jak niechętnych mu dziennikarzy straszył służbami specjalnymi. W przypadku gazety „L’Unita” chodziło o teksty, w których sugerowano, że dwie młode panie minister zawdzięczają posady usługom seksualnym świadczonym premierowi, co potwierdzać miały nieistniejące w rzeczywistości nagrania rozmów telefonicznych między trojgiem zainteresowanych o mocno pornograficznej treści. W związku z tym premier Berlusconi wytoczył obu dziennikom i dziennikarce „L’Unita” procesy cywilne. Domaga się przekazania na cele charytatywne w sumie 3 mln euro.

Z apelem wystąpił zajmujący się w OBWE wolnością prasy prof. Miklos Haraszti, za czasów komunizmu jeden z czołowych węgierskich dysydentów. Trudno nie łączyć jego apelu z inicjatywą trzech znanych włoskich prawników, którzy na łamach gazety „La Repubblica” i na jej stronie internetowej zbierają podpisy „całego demokratycznego świata” zaniepokojonego tym, że Berlusconi chce zakneblować procesami wolną prasę, godzi w Powszechną Deklarację Praw Człowieka ONZ i jest zagrożeniem dla demokracji. Pod apelem podpisało się już 400 tysięcy osób. Jak podnoszą prawnicy Berlusconiego, premier skorzystał jedynie z przysługującego każdemu obywatelowi prawa do obrony własnej godności przed niezawisłym sądem, który rozstrzygnie zasadność roszczeń. Próba pozbawienia go tego prawa godzi aż w 5 punktów przytaczanej deklaracji ONZ. Uważają, że „La Repubblica” walczy o prawo do bezkarnego lżenia swoich politycznych przeciwników.

Całość robi wrażenie kolejnej, tym razem międzynarodowej kampanii włoskiej lewicy przeciwko Berlusconiemu. Zwłaszcza że Antonio Di Pietro, szef opozycyjnej partii Włochy Wartości, domaga się akurat od należącego do rodziny Berlusconich dziennika „Il Giornale” aż 7 mln euro za zniesławienie i jakoś nikogo to nie oburza. Podobnie było, gdy wielomilionowe procesy mediom z identycznych powodów wytaczali premierzy lewicy Massimo D’Alema i Romano Prodi. Co więcej, wśród sygnatariuszy apelu w „La Repubblica” jest wiele osób, które wielokrotnie procesowały się z mediami i dziennikarzami, w tym Adam Michnik. Poza tym we Włoszech ciąganie się po sądach w sprawach o zniesławienie jest sportem narodowym ustępującym popularnością jedynie futbolowi. „Il Giornale” przypomina, że gdy rysownikowi „La Repubblica” proces za karykaturę wytoczył pierwszy komunistyczny premier Włoch Massimo D’Alema, lewicowy dziennik nie ujął się za swoim pracownikiem, który w rezultacie musiał zmienić pracę.

W październiku ulicami Rzymu przejdzie wielka demonstracja w obronie wolności słowa przed Berlusconim. Być może zastrajkują członkowie Włoskiego Związku Dziennikarzy. To wszystko dzieje się w kraju, gdzie 80 procent gazet bez przerwy krytykuje Berlusconiego, nie stroniąc od wulgarnych inwektyw i oskarżeń bez pokrycia, a w telewizji publicznej nadawane są cykliczne programy publicystyczne, z których niezmiennie wynika, że wszelkiemu złu we Włoszech winien jest Berlusconi. Autor jednego z nich („Anno Zero”) Michele Santoro zarabia na tym 600 tysięcy euro rocznie. On też podpisał się pod apelem w „La Repubblica”.