Wysocy rangą politycy UE, zarówno kierujący obecnie Unią szwedzki premier Fredrik Reinfeldt, jak i przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek, mówili publicznie, że dostali od Kaczyńskiego obietnicę szybkiego złożenia podpisu, zaraz po referendum w Irlandii. W to wierzą też polscy politycy.
– Przed nami weekend, dlatego uważam, że powinno to nastąpić najpóźniej w poniedziałek. To będzie bardzo ważny gest ze strony prezydenta, który w Europie nie ma proeuropejskiego wizerunku – mówi „Rz” Krzysztof Lisek, szef parlamentarnej Komisji Spraw Zagranicznych (PO). A co, jeśli Irlandczycy powiedzą „nie”? – Wtedy podpis prezydenta nie będzie miał sensu, bo traktat i tak będzie martwy. Nikt nie zaryzykuje już trzeciego referendum – uważa.
– Jeśli Irlandczycy zagłosują za traktatem, prezydent nie będzie zwlekał z podpisem. Twierdził to zresztą wielokrotnie. To będzie kwestia kilku dni – mówi „Rz” Mariusz Handzlik, podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta. A jeśli Irlandia nie zgodzi się na traktat? – Wtedy nastąpi dłuższy okres refleksji. Trzeciej możliwości już nie będzie – uważa.
Publicznie przeciwko traktatowi lizbońskiemu wypowiadał się wielokrotnie czeski prezydent Vaclav Klaus. – Będzie pod ogromną presją. Unia zaapeluje do Czech, żeby swoje wewnętrzne sprawy, czyli konflikt między prezydentem i rządem, rozgrywały wewnętrznie, bez wciągania w to innych – mówi „Rz” Hugo Brady, ekspert Centre for European Reform w Londynie. Na razie Klaus ma pretekst w postaci wniosku 17 senatorów do sądu konstytucyjnego. Wiadomo, że zostanie on uznany za bezprzedmiotowy, bo już raz sąd stwierdził, że traktat jest zgodny z konstytucją. Ale analiza tego wniosku może zająć kolejnych kilka miesięcy.
Jeśli Klaus będzie odkładać w czasie decyzję, to pojawi się czynnik brytyjski. Co prawda kraj ten już zakończył ratyfikację, ale David Cameron, lider opozycyjnej Partii Konserwatywnej, już zapowiedział, że wycofa się z wcześniejszych zobowiązań, jeśli wygra wybory w czerwcu 2010 roku. Chce zorganizować referendum.