Miliarder i filantrop, który jest głównym darczyńcą Partii Konserwatywnej, przyznał, że oficjalnie nie mieszka w Wielkiej Brytanii. W efekcie nie płaci tam podatków od swojej fortuny zainwestowanej za granicą.
Chociaż nie jest to przestępstwem, postępowanie Lorda Ashcrofta wywołało prawdziwą burzę. Biznesmen miał bowiem otrzymać dziesięć lat temu miejsce w Izbie Lordów w zamian za obietnicę, że ureguluje swój status podatkowy i stanie się pełnoprawnym Brytyjczykiem. Nie dość, że nie dotrzymał słowa, to na dodatek przywódcy Partii Konserwatywnej dowiedzieli się o tym dopiero kilka miesięcy temu.
– Po skandalu z nielegalnymi wydatkami polityków konserwatyści obiecywali większą przejrzystość w polityce. Okazało się jednak, że przez dziesięć lat nawet sami przywódcy partii nie byli w stanie się dowiedzieć, w którym kraju oficjalnie mieszka jej wiceprzewodniczący – mówi „Rz” dr Andrew Russel, politolog z Uniwersytetu w Manchesterze. Jego zdaniem na dwa miesiące przed wyborami ta sprawa może zaszkodzić torysom. Tym bardziej że fałszywą obietnicą biznesmen oszukał nie tylko przywódców partii, ale także królową, która nadała mu tytuł.
[srodtytul]Gotówka z Belize[/srodtytul]
Lord Ashcroft jest na 37. miejscu listy najbogatszych Brytyjczyków z fortuną szacowaną na 1,3 miliarda funtów. Jak na miliardera przystało, ma prywatny odrzutowiec i dwa ekskluzywne jachty. Brytyjskie media nadały mu przezwisko lord Cashcroft (od słowa cash, czyli gotówka).