Decyzja Baracka Obamy oznacza, że koncerny energetyczne zyskają dostęp do złóż znajdujących się wzdłuż Wybrzeża Wschodniego, we wschodniej części Zatoki Meksykańskiej i na północy Alaski. Przez ostatnich 20 lat obowiązywał zakaz ich eksploatacji. Jak podaje telewizja CNN, Biały Dom zgodził się na odwierty, żeby „wprowadzić Amerykę na ścieżkę niezależności energetycznej”.
Zniesienie zakazu eksploatacji krajowych złóż ucieszy nie tylko szefów wielkich koncernów, ale i republikanów. Ułatwi zatem Obamie zdobycie poparcia opozycyjnych kongresmenów dla innych projektów dotyczących ochrony klimatu i energetyki. Odwierty mają też zapewnić nowe miejsca pracy.
„New York Times” zauważa, że Obama, który przez większość kampanii wyborczej był przeciwny odwiertom, lecz zmienił zdanie tuż przed wyborami, narazi się ekologom. Straci też głosy części mieszkańców stanów leżących przy bogatych w ropę obszarach. Na Florydzie czy w Alabamie przeciwko odwiertom protestują bowiem zarówno demokraci, jak i republikanie. Lokalne władze się obawiają, że wydobycie ropy zagrozi rybołówstwu i zmniejszy atrakcyjność popularnych plaż. Władze obiecują, że z kurortów nie będzie widać platform wiertniczych.
Przeciwnicy odwiertów mogą się też pocieszać, że zanim się one rozpoczną, minie wiele lat. Na razie nie wiadomo nawet, jak bogate są amerykańskie złoża surowców energetycznych. Według rządowych szacunków ukryte w nich zapasy ropy naftowej wystarczyłyby na pokrycie obecnego zapotrzebowania Ameryki przez trzy lata, a gazu ziemnego przez dwa lata.
Prezydent Barack Obama chce, by armia w większym stopniu korzystała z biopaliw, a władze federalne z pojazdów hybrydowych.