Nie umilkły jeszcze echa dymisji prezydenta Horsta Köhlera, gdy niemieckie media poinformowały o decyzji burmistrza Hamburga Ole von Beusta. Podobnie jak Köhler postanowił bezpowrotnie wycofać się z polityki. Przed Köhlerem na taki krok zdecydował się Roland Koch, premier Hesji. “Czy to już epidemia?” – pytają niemieckie media.
Beust i Koch są liderami CDU, partii kanclerz Angeli Merkel, która w ciągu ostatniego roku straciła już sześciu ważnych polityków, jakimi są premierzy niemieckich landów. Połowa z nich zeszła ze sceny politycznej dobrowolnie, jeżeli liczyć także Günthera Oettingera, premiera Badenii-Wirtembergii.
Pożegnał się z on z niemiecką polityką i przeniósł do Brukseli, gdzie pracuje jako komisarz UE ds. energii. Pozostała trójka utraciła władzę w landach w wyniku wyborów (premier Nadrenii Północnej-Westfalii Jürgen Rüttgens), z powodów osobistych (Dieter Althaus w Turyngii) oraz proceduralnych (premier Dolnej Saksonii Christian Wulff wybrany niedawno na nowego prezydenta RFN).
Większość z tej szóstki była krytycznie nastawiona do Angeli Merkel i dlatego w niemieckich mediach nie brakuje pytań, w jakim stopniu do ich odejścia z partyjnej sceny przyczyniła się sama pani kanclerz, tocząca od lat boje o rząd dusz w CDU. Partii, której część przywódców i działaczy ciągle nie pogodziła się z faktem, że konserwatywnym ugrupowaniem rządzi kobieta, w dodatku pochodząca z byłej NRD, bezdzietna i nie- ukrywająca swoich liberalnych poglądów w sprawach społecznych.
– Ostatnia fala dymisji osłabia pozycję pani kanclerz w partii, a pośrednio także jej rządu – mówi jednak Gerd Langguth, biograf Angeli Merkel. Nawet jeżeli mogłaby być zadowolona z odejścia swych największych konkurentów znanych z konserwatywnych przekonań, jak Koch czy Oettinger, to obecnie musi się liczyć z zarzutami, że tworzy w partii atmosferę czystki.