Powodem może być wysokość płac minimalnych. Urząd Imigracji bowiem zadecydował, że płace zbieraczy jagód mają wynosić co najmniej 16 tysięcy koron (6500 zł). W tej sytuacji o pozwolenie na pracę wnioskowało wiosną zaledwie 4200 cudzoziemców. Najwięcej wśród nich, bo aż 3000, jest Tajlandczyków, ponad 400 to Chińczycy i trochę mniej zainteresowanych z Wietnamu i Bangladeszu. Małe firmy nie prowadzą werbunku chętnych, nie chcą bowiem ponosić ryzyka i płacić zawyżonych stawek przybyszom, którzy wobec słabych zbiorów nie będą mieli szans uzbierać odpowiednio dużo runa leśnego.

Thord Pettersson, ekonomista i autor licznych raportów o rynku pracy przeznaczonych dla związków zawodowych, mówi „Rz”, że wcześniej w kwestii pozwoleń na pracę dla zbieraczy jagód w lasach urzędy stosowały liberalną wykładnię obowiązującego prawa, godziły się nawet z pracą na akord. W tym roku Urząd Imigracji zbieranie jagód zrównał w prawach z innymi zatrudnieniami, tak by odpowiadało ono regułom w umowach zbiorowych kraju. Zgodnie z nimi osoba, która pracuje na pół etatu, nie może zarabiać mniej niż 13 tysięcy koron szwedzkich.

W latach 1999 – 2000 najwięcej pozwoleń na zbieranie jagód przyznawano Polakom i obywatelom z krajów nadbałtyckich. Kiedy Polacy i inni obywatele UE po 1 maja 2004 r. zniknęli ze szwedzkich lasów, na ich miejsce musieliśmy sprowadzić Tajlandczyków – podkreśla Pettersson. W ubiegłym roku jednak tajlandzcy zbieracze owoców leśnych strajkowali. Wzięli bowiem pożyczki w wysokości 25 tys. koron, by przybyć do Szwecji, po czym ze względu na ubogie zbiory nie tylko nic nie zarobili, lecz wręcz wracali z długami.

Czarne jagody zbierane przez Polaków, Bałtów i Tajlandczyków wykorzystywane były m.in. przez przemysł kosmetyczny i farmaceutyczny. W tym roku obie branże muszą się obejść smakiem.