Drugi był José Serra z centrolewicowej Partii Brazylijskiej Socjaldemokracji (PSDB) (ok. 36 proc.), trzecia – kandydatka zielonych Marina Silva (ok. 20 proc. głosów).
Z ankiet przeprowadzonych przed lokalami wyborczymi wynikało jednak, że Dilma Rousseff uzyskała 51 proc. głosów i wygrała wybory w pierwszej turze, czego nie udało się dotąd dokonać żadnemu kandydatowi na prezydenta Brazylii.
136 mln uprawnionych do głosowania Brazylijczyków wybierało w niedzielę także deputowanych, senatorów, gubernatorów oraz członków stanowych parlamentów, ale zmiana na najwyższym stanowisku zepchnęła pozostałe wybory w cień. Nikt nie miał wątpliwości, że rządy po Luizie Inácio Luli da Silvie przejmie jego partyjna koleżanka, którą on sam wskazał rodakom palcem. Spełniając obywatelski obowiązek, od którego w Brazylii nie można się uchylić pod groźbą kary, wyborcy nie zastanawiali się, czy 62-letnia Rousseff z lewicowej Partii Pracujących (PT), była szefowa gabinetu Luli, będzie nowym prezydentem, ale czy wygra już w pierwszej turze.
Opublikowany w sobotę sondaż dawał jej równo 50 proc. głosów. Rywale Rousseff robili jednak wszystko, by zmusić ją do rozegrania drugiej tury (31 października). – Przerwijcie ten plebiscyt – apelowała do wyborców Marina Silva. – Dla dobra kraju przeprowadźmy drugą turę – wtórował jej Serra.
Rządzący byli z kolei tak pewni sukcesu już 3 października, że – jak pisała brazylijska prasa – 48 godzin przed zamknięciem lokali wyborczych skierowali do policji oficjalną prośbę o przygotowanie się do specjalnej ochrony dzielnicy w Brasilii, w której znajdują się pałac prezydencki i ministerstwa. – Nikt nie przygotowuje się do żadnego świętowania. Mamy szacunek do procesu wyborczego – zaprzeczyła tym doniesieniom pani Rousseff. Zapewniała, że z wielkim spokojem czeka na werdykt wyborców i gotowa jest stanąć do drugiej rundy.