Do Peci, gdzie od średniowiecza znajduje się siedziba serbskiego patriarchatu, przybyły wczoraj tysiące serbskich pielgrzymów. Wśród nich sam prezydent Boris Tadić, a także wielu polityków. Tylko dwóch znanych z radykalnych poglądów zostało zawróconych na granicy.
Miasto zamieszkane głównie przez Albańczyków przypominało oblężoną twierdzę. Bezpieczeństwa pilnowali żołnierze NATO, UE, a także 900 kosowskich policjantów. Od XIII wieku tu odbywały się intronizacje wszystkich patriarchów. Tyle że dziś Peć leży w granicach niepodległego Kosowa.
– Nastały bardzo trudne czasy – powiedział wczoraj patriarcha Ireneusz, który w styczniu stanął na czele Serbskiego Kościoła Prawosławnego jako jego 45. zwierzchnik. Z powodu wrogości na linii Belgrad – Prisztina jego uroczysta intronizacja aż do wczoraj była przesuwana w czasie.
Jeszcze w styczniu Ireneusz zapewniał 11 milionów wiernych: „Kosowo to nasza święta ziemia. Bez niego Serbia nie jest Serbią. Jest pozbawiona serca i duszy”. Teraz apelował do Serbów i Albańczyków, by żyli w pokoju. – To duży kraj. Jest wystarczająco dużo miejsca dla obu narodów – mówił. Gdy jednak po intronizacji pielgrzymi wracali do Serbów, 10 ich autokarów zostało obrzuconych kamieniami.
Ireneusz ma 80 lat i wszyscy w Serbii go kochają. – Nigdy nie był uwikłany w żadne skandale. Gdy jeden z biskupów był oskarżony o molestowanie dzieci, on stanął w ich obronie, a nie kolegów – mówi „Rz” serbski socjolog Neven Cveticanin.