Wiadomość o nagłym pogorszeniu stanu zdrowia Hugo Cháveza, operowanego w czerwcu w Hawanie z powodu nowotworu w obrębie jamy brzusznej, podał w czwartek „El Nuevo Herald". Wychodzący w Miami dziennik pisał, że we wtorek prezydent trafił do szpitala wojskowego w Caracas z objawami niewydolności nerek.
Zwykle świetnie poinformowana o Kubie i Wenezueli gazeta powoływała się na naocznych świadków. Jeden z nich mówił, że Chávez został przyjęty na oddział w ciężkim stanie i od razu trzeba było poddać go dializie. Po czterech cyklach chemioterapii prezydent podobno cierpi też na zanik szpiku.
Gdy te informacje obiegły świat, wenezuelska telewizja pokazała Cháveza przed pałacem prezydenckim. W dresie, z rękawicą do bejsbolu na jednej ręce i piłeczką w drugiej ponad dwie godziny przekonywał, że wiadomości o nagłym pogorszeniu jego stanu są fabrykowane w „laboratoriach wojny psychologicznej" w USA. – Próbują stworzyć wrażenie, że umieram – mówił. – Oto jestem, to moja odpowiedź. Będzie nią moje dalsze życie, jeśli Bóg pozwoli – dodał, nie dementując jednak informacji, że dwa dni wcześniej trafił w trybie pilnym do szpitala ani że ma problemy z nerkami. – Próbują to wyolbrzymiać, by wywołać panikę. Apeluję, by nie dać się zwieść takim kampaniom – prosił.
Ten występ nie rozwiał jednak wątpliwości co do rzeczywistego stanu zdrowia prezydenta, który jest w Wenezueli ściśle strzeżoną tajemnicą państwową. Nie wiadomo nawet dokładnie, co wycięli mu kubańscy lekarze. Sam Chávez uważa, że dociekliwość dziennikarzy w tej sprawie jest „chora". Ujawnił tylko, że guz miał rozmiary piłki bejsbolowej, a operacja trwała sześć godzin. Amerykańscy onkolodzy spekulują, że miał raka odbytu. Podobno jego rekonwalescencja nie przebiega tak, jak życzyliby sobie lekarze.