– To hańba. Instytucja, która tworzy przepisy, sama je łamie. W Radzie Najwyższej dochodzi do naruszania praw człowieka i łamania konstytucji – mówi „Rz" dysydent z czasów ZSRR Łewko Łukianenko, przywódca Ukraińskiej Partii Republikańskiej. W sierpniu jego ugrupowanie wniosło pozew przeciwko przewodniczącemu parlamentu Wołodymyrowi Łytwynowi. Zarzuciło mu, że łamie regulamin, bo wystąpienia rosyjskojęzycznych posłów nie są tłumaczone na język ukraiński. Wczoraj dysydenci oświadczyli, że Sąd Administracyjny w Kijowie odrzucił ich skargę.
Sędziowie uznali jednak, że „zgodnie z przepisami z 1989 roku uczestnicy konferencji (porównywalnych do sesji Rady Najwyższej) mają prawo do wyboru języka. Tłumaczenie wystąpień powinna zagwarantować administracja parlamentu". – No i mamy państwo absurdu. Wniesiemy apelację – oburzał się zastępca Łukianenki Rostysław Nowożenec. Zaapelował do partii opozycyjnych, by nie wpisywały na listy wyborcze „głupców" nieznających lub co gorsza nieuznających języka ukraińskiego.
W Radzie Najwyższej językiem rosyjskim posługują się przeważnie deputowani rządzącej Partii Regionów. Lider tej frakcji Ołeksandr Jefremow, urodzony w Ługańsku przy granicy z Rosją, uzasadniał, że mówi językiem „swoich wyborców, którym posługuje się 50 procent mieszkańców Ukrainy".
– Problem z językiem rosyjskim występował już podczas pierwszej kadencji naszego parlamentu, który poparł niepodległość Ukrainy. Wtedy były jednak inne kłopoty, związane z gospodarką, z prywatyzacją. Dziś chcemy do tej sprawy powrócić – mówi Łewko Łukianenko.
Zdaniem prof. Myrosława Popowycza z Akademii Kijowsko-Mohylańskiej język rosyjski w ustach posłów oznacza demonstracyjne odcinanie się od nacjonalistycznych rządów Wiktora Juszczenki.