Die Linke (Lewica) mają od niedzieli dwoje nowych przewodniczących Katję Kipling z byłej NRD oraz Bernda Riexingera ze starej RFN. Wybrani zostali w atmosferze nieznanego do tej pory w ugrupowaniu postkomunistów chaosu, któremu towarzyszy spadek notowań całej partii.

Die Linke to partia powstała kilka lat temu z połączenia organizacji dysydentów z SPD na zachodzie Niemiec i ugrupowania postkomunistów z terenów byłej NRD. Lewica nie jest już trzecią siłą polityczną w Niemczech, na co wskazywał wynik ostatnich wyborów do Bundestagu. Dzisiaj partia mogłaby nie pokonać nawet 5-proc. progu wyborczego. – Die Linke są nadal liczącą się siłą polityczną na wschodzie Niemiec, ale na zachodzie są marginesem życia politycznego – tłumaczy „Rz" Jochen Stadt, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. Jednak to członkowie Die Linke z zachodu nadają obecnie ton w partii ciągnąc ją w stronę nieprzejednanego wroga kapitalizmu.

– Postkomuniści ze wschodu są pragmatyczni, gdyż widzą realną szansę uczestnictwa w koalicjach rządowych landów wschodnich – mówi Stadt.

Zwrot Die Linke na lewo petryfikuje w pewnym sensie układ sił politycznych w Niemczech przed przyszłorocznymi wyborami do Bundestagu. Die Linke tracą bowiem zdolność koalicyjną z SPD czy Zielonymi. Nie ma jej także rosnąca obecnie w siłę partia Piratów. W tej sytuacji coraz bardziej realna staje się perspektywa tzw. wielkiej koalicji, czyli SPD i CDU/CSU pod przywództwem Angeli Merkel.