Parlament Europejski ogromną większością głosów odrzucił ACTA - międzynarodową umowę handlową dotyczącą zwalczania obrotu towarami podrabianymi. 478 posłów było przeciw ACTA, 39 za, 165 wstrzymało się od głosu. - Głosowanie przeciw ACTA nie było głosowaniem przeciw ochronie własności intelektualnej - podkreślił przewodniczący PE Martin Schulz. Według niego eurodeputowani są przekonani, że z piractwem i podróbkami trzeba walczyć.
Ale ACTA była - zdaniem większości eurodeputowanych - złym rozwiązaniem. Wynegocjowana bez konsultacji społecznych, pozostawiła zbyt wiele niejasności i stworzyła pole do nadużyć. W szczególności możliwości śledzenia internautów i karania ich za dzielenie się treściami w sieci.
Decyzja PE nie jest zaskoczeniem. Już od kilku miesięcy wiadomo było, że rośnie sprzeciw eurodeputowanych wobec ACTA. Ale jeszcze w 2011 r. PE wstępnie wypowiedział się za ACTA, co przypomniał Karel De Gucht, komisarz UE ds. handlu międzynarodowego. Potem jednak pod wpływem masowych protestów, których początkiem były manifestacje w Polsce, politycy zaczęli zmieniać zdanie. Konsekwentna była lewica, która wczoraj wraz z zielonymi i liberałami w całości zagłosowała przeciw ACTA. Zdanie zmieniła część prawicy - chadeków i konserwatystów. Przeciw ACTA byli m.in. Polacy z PO, PSL i PiS oraz przedstawiciele innych krajów, gdzie ACTA wzbudziła największy sprzeciw społeczny.
Środowe głosowanie oznacza, że ACTA w tej formie jest martwa. Porozumienie zostało podpisane przez 22 kraje unijne. Nie podpisały go Cypr, Estonia, Niemcy, Holandia i Słowacja. Podpisały, ale pod wpływem protestów zawiesiły proces ratyfikacji: Austria, Polska, Rumunia, Czechy, Łotwa, Bułgaria i Słowenia. Do wejścia w życie ACTA w Unii potrzebna jest zgoda Parlamentu Europejskiego oraz każdego państwa z osobna. Po wczorajszym głosowaniu w Strasburgu wiadomo już na pewno, że ACTA w UE nie będzie obowiązywać.
Protesty internautów nie oznaczają jednak, że ACTA nie ma swoich zwolenników. Za porozumieniem, które chroni własność intelektualną ponad granicami, opowiedziało się 130 organizacji zrzeszających twórców i firmy. Dla nich prawo międzynarodowe jest niezbędne, bo przepisy obowiązujące np. tylko w UE nie pozwalają na ściganie piratów, którzy mają serwery w krajach znajdujących się poza jurysdykcją europejską. - Protesty przeciwko takim regulacjom są prowokowane przez telekomy, które dostarczają treści i czerpią z tego nielegalne zyski. Telekomy, czy też te wielkie firmy, jak Google czy Allegro, dostarczyciele hiperłączy, żyją z ruchu w Internecie, również z obrotu pirackimi treściami - powiedział PAP Jacek Bromski, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich.