Między Barceloną a Madrytem

Katalończycy stoją na rozdrożu: muszą zdecydować, czy ich ojczyzna ma pozostać częścią Hiszpanii.

Publikacja: 24.11.2012 22:50

„Jesteśmy narodem” – wołają uczestnicy katalońskich demonstracji

„Jesteśmy narodem” – wołają uczestnicy katalońskich demonstracji

Foto: AP, Emilio Morenatti Emilio Morenatti

Tej niedzieli rozstrzygnie się przyszłość Katalonii – i to być może nie tylko ta liczona długością następnej kadencji Generalitat de Catalunya – lokalnego rządu prowincji.

Jeśli w przyspieszonych – i to aż o dwa lata – wyborach do katalońskiego parlamentu zwyciężą zwolennicy oderwania najbogatszej prowincji Hiszpanii, to otworem stanie droga do rozpisania referendum niepodległościowego, do którego z uporem dąży walczący o reelekcję kataloński premier Artur Mas i jego partia Zbieżność i Związek (CiU). Biorąc zaś pod uwagę dzisiejsze nastroje Katalończyków, nie ma wątpliwości, że wynik takiego głosowania może oznaczać początek politycznej secesji.

Sondaże nie pozostawiają wątpliwości – zwycięstwo CiU znów będzie tylko formalnością. Narodowa prawica może liczyć na 60–64 miejsca w liczącym 135 posłów parlamencie prowincji. Broniąca jednolitej Hiszpanii i krytykująca podczas przedwyborczych wieców „niepodległościowe delirium" rządząca Hiszpanią Partia Ludowa w Katalonii jest stosunkowo słaba i mimo osobistego zaangażowania premiera Mariano Rajoya nie wiadomo, czy zdoła zdobyć 20 mandatów. Także o drugie miejsce walczyć będą przeciwni secesji socjaliści. Kolejni na liście katalońscy Zieloni i Republikańska Lewica (ERC) zbiorą po kilkanaście mandatów. Do parlamentu mają też szansę wejść zagorzali wrogowie niepodległości z Partii Obywatelstwa.

Koalicja niepodległości

Kalkulacje możliwych układów politycznych wskazują, że samodzielne rządy CiU (których politolodzy nie wykluczali jeszcze we wrześniu) są już raczej mało prawdopodobne. Nacjonalistom z prawicy i lewicy pozostanie więc koalicja. Nie będą się w niej czuli komfortowo, bowiem poza narodową emancypacją łączy ich stosunkowo niewiele.

Artur Mas najwyraźniej nie trafił w moment „szczytowej formy" swojego ugrupowania, które jeszcze parę tygodni temu mogło liczyć na pełnię władzy. Skrzydeł dodała mu największa w dziejach Katalonii demonstracja, która odbyła się 11 września w Barcelonie. Nawet półtora miliona ludzi (a więc ćwierć siedmiomilionowego narodu!) wyszło na ulice, aby domagać się niezależności swojego kraju. Morze flag w czerwono-żołte pasy i radykalne hasła demonstrantów (widoczne zresztą także przy okazji meczów FC Barcelona ze stołecznym Realem) oburzyły polityczny Madryt, ale jednocześnie unaoczniły rządowi Rajoya determinację Katalończyków.

Tylko nie referendum

W tej sytuacji wątpliwe, by premier – jak wymaga tego konstytucja – zgodził się na referendum. Zdaje sobie sprawę, że opuszczenie Hiszpanii przez Katalonię musiałoby oznaczać koniec porządku konstytucyjnego ustalonego po upadku reżimu Franco. W jego ramach Katalonia – podobnie jak Kraj Basków – uzyskała w 1978 r. daleko idącą (i z biegiem lat wciąż poszerzaną) autonomię.

Konsekwencją pożegnania Barcelony z Hiszpanią mógłby być podobny krok Basków. Ośmieleni poczuliby się też inni separatyści w Europie. Nie bez powodu poczynania Masa z uwagą śledzą nacjonaliści szkoccy pod wodzą Aleksa Salmonda, którzy już otrzymali obietnicę przeprowadzenia referendum na temat niezależności od Londynu.

Katalończycy mogliby oczywiście przeprowadzić referendum sami. Nie byłoby ono legalne i wiążące, jednak poparcie 55–57 proc. głosujących (na takie proporcje wskazują sondaże z ostatnich miesięcy) stałoby się poważnym argumentem w rękach nacjonalistów. Wiceprzewodniczący CiU Oriol Pujol (syn Jordi Pujola, który przez 24 lata był „wiecznym" katalońskim przywódcą, aż do roku 2003) zapowiada, że w takiej sytuacji lokalny rząd w Barcelonie „poszuka opcji międzynarodowej".

Szukanie porozumienia z instytucjami europejskimi musi jednak wywołać ból głowy wszystkich zainteresowanych stron, bowiem interpretacje prawa międzynarodowego prowadzą do wniosku, że samodzielna Katalonia znalazłaby się poza Unią Europejską (to samo dotyczy zresztą Szkocji). Właśnie ten argument podnosi premier Rajoy, powtarzając, że „w Europie nie ma miejsca na niezależną Katalonię i Kraj Basków".

Dylemat Europy

Nie wiadomo, jak Bruksela miałaby zalegalizować secesję i ewentualnie przyjąć nowe państwo, skoro potrzeba do tego jednomyślności – a więc także zgody Hiszpanii. Znalezienie złotego środka pomiędzy uszanowaniem woli zdecydowanej większości Katalończyków a respektowaniem porządku konstytucyjnego państwa członkowskiego Unii na razie wydaje się sprzecznością nie do rozwiązania.

Europa tradycyjnie niechętna zajmowaniu się problemami narodowymi, a na dodatek pochłonięta dzisiaj znacznie istotniejszą walką z kryzysem, z pewnością wolałaby uniknąć takich dylematów.

Przez dużą część XX wieku Katalończycy mieli powody, by czuć się obywatelami drugiej kategorii. Reżim Franco ich nie rozpieszczał, ograniczając swobody narodowe, a nawet zakazując posługiwania się własnym językiem. Jako męczennik narodu do historii przeszedł ich przywódca z okresu Republiki Lluís Companys stracony w 1940 r. Tyle że od lat 70. sytuacja zmieniła się diametralnie. Nie dość, że Katalonia stała się regionem autonomicznym, to szybko wyrosła na najzamożniejszy region Hiszpanii.

Secesja bogatych

Paradoksalnie nastroje regionalnej emancypacji wśród Katalończyków przybrały na sile w ostatnich latach dobrobytu. Ich krytycy twierdzą, że to bunt bogatych niechcących dzielić się swoją rosnącą zamożnością z resztą współobywateli, podobnie jak choćby w północnych Włoszech albo w Bawarii.

Hasłem, które dziś zagrzewa do walki katalońskich nacjonalistów, jest żądanie suwerenności finansowej, czyli prawa do zbierania podatków przez lokalne władze i dopiero potem odprowadzania ich części do Madrytu, tak jak to dzieje się w Kraju Basków i w Nawarze. Właśnie odmowa przyznania takich uprawnień Barcelonie doprowadziła do przyspieszenia wyborów.

Katalończycy wyliczają, że co roku płacą reszcie Hiszpanii nawet 17 mld euro, co stanowi ponad 8 proc. ich lokalnego PKB (rząd w Madrycie wylicza, że chodzi o najwyżej 13–13,5 mld, i skłania się nawet do pewnej redukcji tej kwoty). Ta niesprawiedliwa ich zdaniem redystrybucja prowadzi do tego, że niektóre korzystające z pomocy regiony wyprzedzają w statystykach Katalonię.

To oczywiście dość jednostronne spojrzenie na kryzysową mizerię finansów Hiszpanii, do której w dużej mierze przyczyniły się także regiony hojną ręką finansujące w czasach prosperity kosztowne programy infrastrukturalne, fantazyjne plany urbanistyczno-architektonistyczne czy utrzymujące lokalne linie lotnicze. Katalonia (wraz z Walencją) była w czołówce rozrzutników, dlatego lokalny rząd nazbierał długów na sumę 45 mld euro (to ok. 22 proc. katalońskiego PKB).

Najgorsze jest to, że mimo planowanego do końca roku ograniczenia deficytu do 1,5 proc. dług nadal rośnie w tempie prawie 10 proc. rocznie. Nieuchronnie zapowiada to lata dalszego zaciskania pasa. Do twierdzeń o łożeniu na inne regiony nie przystaje zaś fakt, że w sierpniu Barcelona zmuszona została do poproszenia rządu centralnego o wsparcie pożyczką 5 mld euro.

Przykra prawda o nieprzyjemnych konsekwencjach ewentualnego rozwodu z Madrytem powoli dociera do Katalończyków. W ostatnich tygodniach poparcie dla CiU nieco osłabło. Pytani o swoje preferencje mieszkańcy prowincji wykazują wciąż rozdwojenie jaźni. 51 proc. z nich chciałoby jakiejś formy katalońsko-hiszpańskiego obywatelstwa, a tylko 25 proc. woli mieć w kieszeni wyłącznie paszport kataloński. 66 proc. opowiada się za równouprawnieniem języka katalońskiego i hiszpańskiego.

I wciąż znacznie więcej jest tych, którzy chcą, by ich ukochana Barça grała nadal w Primera Division. Bo kto będzie się interesował jej meczami w jakiejś prowincjonalnej lidze katalońskiej?

—oprac. p.k.

Tej niedzieli rozstrzygnie się przyszłość Katalonii – i to być może nie tylko ta liczona długością następnej kadencji Generalitat de Catalunya – lokalnego rządu prowincji.

Jeśli w przyspieszonych – i to aż o dwa lata – wyborach do katalońskiego parlamentu zwyciężą zwolennicy oderwania najbogatszej prowincji Hiszpanii, to otworem stanie droga do rozpisania referendum niepodległościowego, do którego z uporem dąży walczący o reelekcję kataloński premier Artur Mas i jego partia Zbieżność i Związek (CiU). Biorąc zaś pod uwagę dzisiejsze nastroje Katalończyków, nie ma wątpliwości, że wynik takiego głosowania może oznaczać początek politycznej secesji.

Pozostało 91% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019