Nie wybudujemy żadnego muru i nie wprowadzimy socjalizmu, mimo że w programie partyjnym jest zapis o „demokratycznym socjalizmie" – zapewniają postkomuniści z Turyngii.
Po niedawnych wyborach lokalnych zawarli właśnie porozumienie koalicyjne z SPD i Zielonymi. Zapewnia to przywódcy partii postkomunistycznej o nazwie Lewica Bodo Ramelowowi stanowisko premiera landu. Takiego eksperymentu jeszcze w Niemczech nie było. Tym bardziej w Turyngii, gdzie od 1990 roku rządziła CDU.
Koalicja ma zaledwie jeden glos przewagi nad opozycją, a tajne głosowanie w lokalnym parlamencie odbędzie się dopiero w przyszłym tygodniu. Wystarczy więc jeden głos niezadowolenia w szeregach deputowanych koalicji, aby marzenie niemieckiej Lewicy pozostało jedynie marzeniem.
Opór przeciwko koalicji z Lewicą jest w Niemczech ogromny. Pani kanclerz ostrzegała już wcześniej, aby „nie wprowadzić Marksa" do urzędu landowego. Prezydent Joachim Gauck dał wyraz swemu oburzeniu wywołanemu możliwym obrotem spraw w Turyngii. Ma pretensje do Lewicy, że nie wyrzekła się swej przeszłości, nie potępiła NRD i nie zaczęła swej historii od nowa po zjednoczeniu kraju.
Zdając sobie sprawę z tego, że warunkiem porozumienia koalicyjnego jest krytyczna ocena przeszłości, lokalni postkomuniści zgodzili się na zapis, że NRD była „państwem bezprawia". Wywołało to ostrą reakcję szefa frakcji Lewicy w Bundestagu Gregora Gysiego, który nadal uważa, że NRD nie było z definicji państwem bezprawia, mimo że „dochodziło tam do aktów tego rodzaju". W jego opinii, jeżeli trzy mocarstwa okupacyjne mogły po II wojnie światowej doprowadzić do powstania RFN, to Związek Radziecki dysponował tym samym prawem w odniesieniu do własnej strefy okupacyjnej.