Dzień zaczął się od wpadki Pałacu Prezydenckiego. Na jego stronie internetowej pojawiła się informacja, że to pierwszy raz głowa państwa polskiego będzie przemawiać w Radzie Najwyższej Ukrainy. Tak miał podpowiedzieć ambasador tego kraju w Warszawie Andrij Deszczyca. Tyle że to nieprawda, bo w parlamencie w Kijowie przemawiał już 21 maja 1997 r. Aleksander Kwaśniewski.
Ukraińscy deputowani – to rzadkość – stawili się w czwartkowe przedpołudnie niemal w komplecie. A przemówienie Komorowskiego przyjęli z entuzjazmem, często przerywając je oklaskami. Były one wyjątkowo burzliwe, gdy prezydent roztoczył wizję integracji Ukrainy z Zachodem.
– Drzwi do struktur świata zachodniego, a szczególnie do Unii Europejskiej, muszą pozostać otwarte, muszą być otwarte przed Ukrainą – oświadczył polski przywódca.
Ale ma to niewiele wspólnego ze stanowiskiem najważniejszych krajów Wspólnoty, do których należy decyzja w tej sprawie.
– W 2007 r., gdy zaczęliśmy negocjacje o umowie o wolnym handlu, Ukraińcom bardzo zależało na wpisaniu do tego dokumentu odniesienia do art. 49 traktatu o Unii [gwarantuje każdemu krajowi Europy prawo do starania się o członkostwo w UE – red.]. Ale już wówczas nie było na to zgody krajów członkowskich. Zawsze jasno to mówiliśmy Ukraińcom – podkreśla w rozmowie z „Rz" wysoki rangą dyplomata niemiecki.