Podróżujemy samochodami. Po drogach i bezdrożach. Zaliczanie kolejnych kilometrów to nie wszystko czym nasze auta mogą się szczycić. W samochodach mieszkamy. Mamy wygodne miejsca do spania, mamy też pełne zaplecze kuchenne i sanitarne. W autach bytujemy i przyjmujemy gości. W Chinach o tym nie wiedzieli. W Chinach nieznane jest pojęcie kampingowania. Nie ma pól namiotowych, a „na dziko" rozbijać się nie jest łatwo. Na pustyniach, w górach radzimy sobie bez problemu. Na wsi znaleźć miejsce dla ośmiu aut jest bardzo trudno, ale zwykle jakiś skrawek terenu wypatrzymy. W miastach jesteśmy bezradni. Śpimy w hotelach. Oszczędni mogą spać w samochodach na hotelowym parkingu, co zresztą Chińczyków wcale nie dziwi.
Hotele chińskie mają zwykle sporo gwiazdek i mnóstwo poważnych aspiracji. My celujemy w pół drogi miedzy gwiazdkami czterema a pięcioma. Gwiazdkami chińskimi. Pokój w takim „wypasionym" hotelu kosztuje miedzy 140 a 280 złotych. Tańsza zwykle jest wersja bez śniadania. Każdy taki nocleg i wydatek jest przygodą samą w sobie. Podjazd pod hotel i hol główny przypominają pałace. Wszystko jest olbrzymie, lśniące, zdobione do granic absurdu. W końcu to w tym holu za hotel płacimy więc wrażenie robić musi. Cenę negocjuje się dość długo. Głównie z powodu bariery językowej. Windy są też eleganckie. Korytarze również. Dziwić może ewentualnie potężna armia pracowników. Jest na przykład taka pani, która w ramach pełnego etatu chodzi sobie ze ściereczką i przeciera guziki w windzie...
Pokoje na ogół bywają znośne. Dwa duże łóżka. Materac twardy jak jasny gwint. Poduszka często wypchana czymś co przypomina trociny. Pościel biała, czysta. Jest jedno krzesło, telewizor, czasem mała lodówka. Na ogół popsuta. Wykładzina dywanowa zadziwia, wygląda jak po kataklizmie. Chińczycy lubią pluć gdzie popadnie. Z okna widok na dachy sąsiednich budynków. Dachy we współczesnych miejskich Chinach są śmietniskiem i składem rzeczy niepotrzebnych, zniszczonych, połamanych. Praktyczny zwyczaj, bo z ulicy tego nie widać. Najgorzej jest w łazience... Czy jesteście w stanie wyobrazić sobie łazienkę w radzieckim akademiku? Spróbujcie! Kafelki, owszem, ale kładzione przez brakoroba. Wpierw kafelki... potem dopiero instalowanie rur i odpływów. Prysznice odstraszają i stanem technicznym i... brudem. Dobrze, że chociaż muszla klozetowa w europejskim stylu. Papier toaletowy w ilościach oszczędnych. Wody ciepłej czasami brak.
Na zorientowanie się, którym przyciskiem co się włącza i wyłącza trzeba poświęcić pół godziny. Czasem bez żadnego skutku. Raz zdarzyło nam się, że spaliśmy przy mocnym jarzeniowym świetle. Gdy rano spytaliśmy jak się gasi światło w pokoju, zdziwiona recepcjonistka wyjaśniła, że wyłącznik jest u niej w recepcji...
Po hotelu wieczorową porą i nocą lepiej się nie włóczyć. W prawie każdym hotelu, w którym spaliśmy na 2 lub 4 piętrze jest przybytek służący rozrywkom niewymownym. Niby jest to bar karaoke, ale każdy gość bawić się ma w osobnym pokoju, a do pomocy może sobie wybrać jedną lub kilka dziewcząt, które na zakonnice nie wyglądają. A jest ich do wyboru kilkadziesiąt. Negocjacje nad zakresem świadczonych tu usług nie są proste, gdyż absolutnie nikt nie zna ani słowa w żadnym języku europejskim. Czasem znają rosyjskie liczebniki. Klienci to oczywiście mocno podpici Chińczycy. Cóż... w końcu lupanary to chiński wynalazek...