Rosja rzuca wyzwanie USA

Naloty to pierwsza od rozpadu ZSRR zamorska operacja Kremla. Moskwa chce znów być światową potęgą.

Aktualizacja: 02.10.2015 12:40 Publikacja: 01.10.2015 21:04

Transmisję nalotów na Syrię ogląda mieszkanka Petersburga

Transmisję nalotów na Syrię ogląda mieszkanka Petersburga

Foto: PAP/EPA

W drugim dniu bombardowań strategia Władimira Putina staje się dla Zachodu coraz bardziej klarowna. 28 myśliwców i 14 helikopterów uderzyło w okolicach miast Homs i Hama. To tu wojska wierne Baszarowi Asadowi w ostatnich miesiącach traciły grunt pod naporem Armii Podboju. Jeszcze kilka tygodni i zagrożone byłoby wybrzeże kontrolowane przez siły syryjskie, stolica kraju zaś, Damaszek, byłaby całkowicie otoczona. Zagrożone byłyby także rosyjskie bazy wojskowe i morskie w Tartusie i Latakii, jedyne, jakie Rosja posiada poza granicami dawnego ZSRR.

Armia Podboju to koalicja sił walczących z Asadem, na którą składa się powiązany z Al-Kaidą Front an-Nusra, radykalne ugrupowanie islamskie Ahrar asz-Szam, a także kilka mniejszych umiarkowanych grup opozycjonistów. Ale nie ma tam jednostek Państwa Islamskiego, które od przeszło roku są bombardowane przez Amerykanów, wspomaganych ostatnio przez Francuzów. Staje się więc jasne, że Putin prowadzi w Syrii odmienną, jeśli nie sprzeczną wobec Amerykanów, grę w Syrii.

– To jest akcja, którą bym porównał do dolewania oliwy do ognia. Ona musi się zakończyć porażką, bo siły walczące z Asadem są zbyt duże, aby Rosja zdołała je powstrzymać – uważa Ashton Carter, szef Pentagonu.

Trzy cele Putina

O tym, że Putin nie zamierza koordynować swoich działań z Amerykanami, świadczy także sposób, w jaki Kreml poinformował o nalotach. Dosłownie na godzinę przed ich rozpoczęciem Rosjanie zawiadomili o nich amerykańską ambasadę w Bagdadzie, wzywając US Air Force do wycofania się z syryjskiego obszaru powietrznego.

– Bombardując Syrię, Putin forsuje trzy cele – mówi „Rz" Alexander Rahr, jeden z nielicznych zachodnich ekspertów, którzy mieli bezpośredni dostęp do Putina i który m.in. organizował uwolnienie Michaiła Chodorkowskiego. – Po pierwsze, Kreml chce, aby Rosja stała się siłą, której Stany Zjednoczone potrzebują do rozwiązania konfliktu na Bliskim Wschodzie, bo wówczas wojna na Ukrainie zejdzie na dalszy plan i Putin uzyska tu większą swobodę działania. Po temu wybrał doskonały moment: gdy Europę zalewa fala uchodźców, a rok amerykańskich bombardowań Syrii nie przyniósł oczekiwanych rezultatów – mówi Rahr. – Po wtóre, Moskwa chce wziąć udział w nowym podziale Bliskiego Wschodu i w ten sposób powrócić do roli światowej, a nie tylko regionalnej potęgi. Nakreślone 100 lat temu granice w Iraku, Syrii i Libanie są nie do utrzymania. Ale tu Ameryka ma sprzeczne z rosyjskimi interesy: chce utrzymania dominacji w regionie sunnickiej Arabii Saudyjskiej, podczas gdy Rosja zapewnić znaczącą rolę dla Iranu i powiązanego z nim reżimu Asada, a przez to ochronić swoje bazy – uważa Rahr, dziś przewodniczący Forum Niemiecko-Rosyjskiego.

Ale Putin ma też jego zdaniem cel trzeci. To osłabienie islamistów, którzy zagrażają bezpośrednio Rosji.

– O tym się niewiele mówi, ale w szeroko pojętym dżihadzie na terenie Syrii bierze udział około 5 tys. rosyjskich obywateli. Putin nie chce, aby ci ludzie wrócili do Rosji, są groźni – mówi Rahr.

Rosjanie ostatni raz wracali z wojskowej operacji zamorskiej w niesławie. To był 15 lutego 1989 r., gdy kończyła się operacja w Afganistanie. Czy kampania w Syrii nie zakończy się dla Moskwy równie wielką porażką?

– Różnica między strategią Putina a Obamy polega na tym, że ten pierwszy ma kogo wspierać na miejscu – armię syryjską – a drugi nie – wskazuje w „Washington Post" Daniel W. Drezner, wykładowca polityki międzynarodowej w prestiżowej Fletcher School of Law and Diplomacy.

Putin, jak wcześniej Obama, zapowiedział, że rosyjskie wojska nie przeprowadzą ofensywy lądowej przeciwko dżihadystom. Mają zresztą zbyt mało sił: podczas gdy w szeregach samego Państwa Islamskiego (nie mówiąc o innych grupach opozycyjnych) walczy ok. 120 tys. bojowników, w syryjskich bazach Rosjanie mają tylko 2 tys. żołnierzy. Ale dzięki wsparciu rosyjskiego lotnictwa, danych wywiadowczych Kremla oraz rosyjskiemu uzbrojeniu wojska Asada, które w ostatnich miesiącach były w odwrocie, znów stają się znaczącą siłą w Syrii. Tym bardziej że mogą liczyć na wsparcie powiązanego z Iranem Hezbollahu.

Amerykanie w klinczu

USA na takich sojuszników w terenie nie bardzo mogą liczyć. Choć poświęcili 1,5 bln dol. na operację w Iraku – tyle samo co Niemcy na odbudowę landów wschodnich – rząd w Bagdadzie nie jest sojusznikiem, na którym Waszyngton może polegać. W ub. tygodniu Kreml, ku zaskoczeniu Amerykanów, podpisał umowę z Syrią, Iranem i właśnie Irakiem o wymianie danych wywiadowczych. Zupełną porażką zakończyła się próba budowy przez USA sił umiarkowanej opozycji w Syrii: za 500 mln dol. wyszkolono pięciu żołnierzy.

– Rosja odsunęła Amerykę na margines na Bliskim Wschodzie. To, czego USA nie zdołały zrobić, wydając miliardy dolarów, Putin osiągnie razem z Iranem: wykorzeni Państwo Islamskie – uważa Drezner.

To dość śmiała ocena. Obama staje jednak bez wątpienia przed trudnym dylematem: albo zdecyduje się na ofensywę lądową w Syrii, albo musi pogodzić się z tym, że w ustanowieniu pokoju na Bliskim Wschodzie znaczną rolę odegra Putin, a z nim Asad. Demokraci, których zasadniczym osiągnięciem ostatnich lat było wycofanie amerykańskich wojsk z irackiego kotła, na rok przed wyborami prezydenckimi raczej wybiorą to drugie rozwiązanie. Inaczej trudno im będzie utrzymać Biały Dom.

W drugim dniu bombardowań strategia Władimira Putina staje się dla Zachodu coraz bardziej klarowna. 28 myśliwców i 14 helikopterów uderzyło w okolicach miast Homs i Hama. To tu wojska wierne Baszarowi Asadowi w ostatnich miesiącach traciły grunt pod naporem Armii Podboju. Jeszcze kilka tygodni i zagrożone byłoby wybrzeże kontrolowane przez siły syryjskie, stolica kraju zaś, Damaszek, byłaby całkowicie otoczona. Zagrożone byłyby także rosyjskie bazy wojskowe i morskie w Tartusie i Latakii, jedyne, jakie Rosja posiada poza granicami dawnego ZSRR.

Armia Podboju to koalicja sił walczących z Asadem, na którą składa się powiązany z Al-Kaidą Front an-Nusra, radykalne ugrupowanie islamskie Ahrar asz-Szam, a także kilka mniejszych umiarkowanych grup opozycjonistów. Ale nie ma tam jednostek Państwa Islamskiego, które od przeszło roku są bombardowane przez Amerykanów, wspomaganych ostatnio przez Francuzów. Staje się więc jasne, że Putin prowadzi w Syrii odmienną, jeśli nie sprzeczną wobec Amerykanów, grę w Syrii.

– To jest akcja, którą bym porównał do dolewania oliwy do ognia. Ona musi się zakończyć porażką, bo siły walczące z Asadem są zbyt duże, aby Rosja zdołała je powstrzymać – uważa Ashton Carter, szef Pentagonu.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 960
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 959
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 958
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 957