W drugim dniu bombardowań strategia Władimira Putina staje się dla Zachodu coraz bardziej klarowna. 28 myśliwców i 14 helikopterów uderzyło w okolicach miast Homs i Hama. To tu wojska wierne Baszarowi Asadowi w ostatnich miesiącach traciły grunt pod naporem Armii Podboju. Jeszcze kilka tygodni i zagrożone byłoby wybrzeże kontrolowane przez siły syryjskie, stolica kraju zaś, Damaszek, byłaby całkowicie otoczona. Zagrożone byłyby także rosyjskie bazy wojskowe i morskie w Tartusie i Latakii, jedyne, jakie Rosja posiada poza granicami dawnego ZSRR.
Armia Podboju to koalicja sił walczących z Asadem, na którą składa się powiązany z Al-Kaidą Front an-Nusra, radykalne ugrupowanie islamskie Ahrar asz-Szam, a także kilka mniejszych umiarkowanych grup opozycjonistów. Ale nie ma tam jednostek Państwa Islamskiego, które od przeszło roku są bombardowane przez Amerykanów, wspomaganych ostatnio przez Francuzów. Staje się więc jasne, że Putin prowadzi w Syrii odmienną, jeśli nie sprzeczną wobec Amerykanów, grę w Syrii.
– To jest akcja, którą bym porównał do dolewania oliwy do ognia. Ona musi się zakończyć porażką, bo siły walczące z Asadem są zbyt duże, aby Rosja zdołała je powstrzymać – uważa Ashton Carter, szef Pentagonu.
Trzy cele Putina
O tym, że Putin nie zamierza koordynować swoich działań z Amerykanami, świadczy także sposób, w jaki Kreml poinformował o nalotach. Dosłownie na godzinę przed ich rozpoczęciem Rosjanie zawiadomili o nich amerykańską ambasadę w Bagdadzie, wzywając US Air Force do wycofania się z syryjskiego obszaru powietrznego.
– Bombardując Syrię, Putin forsuje trzy cele – mówi „Rz" Alexander Rahr, jeden z nielicznych zachodnich ekspertów, którzy mieli bezpośredni dostęp do Putina i który m.in. organizował uwolnienie Michaiła Chodorkowskiego. – Po pierwsze, Kreml chce, aby Rosja stała się siłą, której Stany Zjednoczone potrzebują do rozwiązania konfliktu na Bliskim Wschodzie, bo wówczas wojna na Ukrainie zejdzie na dalszy plan i Putin uzyska tu większą swobodę działania. Po temu wybrał doskonały moment: gdy Europę zalewa fala uchodźców, a rok amerykańskich bombardowań Syrii nie przyniósł oczekiwanych rezultatów – mówi Rahr. – Po wtóre, Moskwa chce wziąć udział w nowym podziale Bliskiego Wschodu i w ten sposób powrócić do roli światowej, a nie tylko regionalnej potęgi. Nakreślone 100 lat temu granice w Iraku, Syrii i Libanie są nie do utrzymania. Ale tu Ameryka ma sprzeczne z rosyjskimi interesy: chce utrzymania dominacji w regionie sunnickiej Arabii Saudyjskiej, podczas gdy Rosja zapewnić znaczącą rolę dla Iranu i powiązanego z nim reżimu Asada, a przez to ochronić swoje bazy – uważa Rahr, dziś przewodniczący Forum Niemiecko-Rosyjskiego.
Ale Putin ma też jego zdaniem cel trzeci. To osłabienie islamistów, którzy zagrażają bezpośrednio Rosji.
– O tym się niewiele mówi, ale w szeroko pojętym dżihadzie na terenie Syrii bierze udział około 5 tys. rosyjskich obywateli. Putin nie chce, aby ci ludzie wrócili do Rosji, są groźni – mówi Rahr.